W lasach koło leszczyńskiego Henrykowa ktoś urządził prawdziwe pole minowe, usłane wnykami zrobionymi z stalowych linek. Pośrodku leżała przynęta - kolby kukurydzy. Zwierzęta zwabione perspektywą łatwego żeru szły prosto w zasadzkę. Dla większej skuteczności kłusownik "pomagał" im dotrzeć na miejsce spuszczając ze smyczy psa, i naganiając go w kierunku wnyków. W sidła zastawione nieopodal Gronowa, dzielnicy Leszna, złapał się niedawno owczarek niemiecki. Nie przeżył. Wnyki i nielegalna broń - Sidła i wnyki to wciąż popularny sposób kłusownictwa. Wpadają w nie głównie sarny, jelenie i dziki. Zwierzęta giną w męczarniach dusząc się i raniąc podczas prób wydostania z pułapki. Niektóre rozszarpywane są przez drapieżniki - wyjaśnia Piotr Główczyński, zastępca nadleśniczego Nadleśnictwa Góra Śląska. Znakiem naszych czasów nie jest jednak zakładanie sideł, ale polowanie z nielegalną bronią. Najczęściej małokalibrową, bo nie robi tyle hałasu. - Jesienią złapaliśmy kłusownika z bronią w ręku. Teraz toczy się przeciwko niemu proces sądowy. Częściej jednak znajdujemy martwe zwierzęta, które postrzelone padły z upływu krwi - mówi Jerzy Białek, komendant posterunku Państwowej Straży Łowieckiej w Lesznie. Czarne owce też się zdarzają Nielegalne polowania urządzają głównie "miejscowi", zwłaszcza ci z mniej zasobnymi portfelami. Oni najlepiej znają ścieżki uczęszczane przez dzikie zwierzęta, albo miejsca żerowania. Niektórzy zakładają sidła nawet w pobliżu paśników. Coraz częściej jednak pojawiają się kłusownicy polujący dla sportu. To często ludzie zamożni, których stać na drogą broń. Niektórzy wyposażają ją w tłumiki i noktowizory. Wielbiciele bardziej spektakularnych nocnych polowań oświetlają teren reflektorami samochodów. Zdarzają się jednak tacy, którzy preferują metody rodem ze średniowiecza: dzidy lub łuki. Czasami na "ciemną stronę" przechodzą również myśliwi. - Na naszym terenie mieliśmy jeden taki przypadek. Myśliwy przyjechał do nas z innej części kraju. Został przyłapany na nocnym polowaniu. Odpowiadał za swe postępowanie przed sądem, został też wyrzucony z Polskiego Związku Łowieckiego. Takich przypadków jest niewiele, ale jak w każdym środowisku czarne owce zdarzają się również u nas - mówi Stanisław Grylewicz, łowczy okręgowy z Leszna. Spustoszenie sieją psy Ta historia jest nieprawdopodobna. W Czempiniu trzy małe psy wpadły do zagrody stacji badawczej Polskiego Związku Łowieckiego. Zagryzły trzy muflony, dwa tryki i jedno jagnię. Straty oszacowano na 10 tys. zł. - Puszczone samopas psy dziczeją. Podobnie jak wilki organizują się w watahy, które są w stanie upolować nawet dzika albo jelenia. Najpierw jeden z psów nagania zwierzę w określone miejsce, gdzie pozostałym łatwiej jest je dopaść i zagryźć - mówi Jerzy Białek. Większość właścicieli psów nie ma pewnie pojęcia, jakie spustoszenia mogą czynić ich czworonogi spuszczone na noc z łańcucha. Są jednak i tacy którzy domowe czworonogi wykorzystują do polowań. Najskuteczniejsze są niezwykle szybkie charty, zdolne do zamęczenia dzikiego zwierzęcia. Strażnicy znają również przypadki polowań z psami obronnymi. Groźni także dla ludzi Czterdzieści metrów od zasadzki odkrytej pod Henrykowem jest szosa. Wystraszone przez psa zwierzę w każdej chwili mogło wybiec wprost pod samochód. W Wilkowie Polskim (gmina Wielichowo) wnyki założone zostały w lesie znajdującym się kilkadziesiąt metrów od przedszkola. Dzieci i mieszkańcy wsi często chodzą tam na spacery. Dla dorosłego człowieka wydostanie się z takiej zasadzki jest bardzo trudne, a cóż dopiero dla kilkulatka. Kłusownicy narażają innych na niebezpieczeństwo nie tylko przez własną bezmyślność, ale również całkiem świadomie. Ryzykowne jest chociażby jedzenie nielegalnie upolowanej dziczyzny. - W takich warunkach nietrudno o zakażenie włośnicą. Pamiętam przypadek, kiedy ktoś poczęstował sąsiadów kiełbasą z niezbadanego mięsa. U ponad dwudziestu osób stwierdzono wtedy włośnicę, a to choroba nieuleczalna, mogąca doprowadzić do ciężkich powikłań lub nawet śmierci - tłumaczy Krzysztof Poczekaj, strażnik leszczyńskiego posterunku Państwowej Straży Łowieckiej. Trudne sprawy Straż łowiecka rocznie wykrywa kilkadziesiąt przypadków kłusownictwa, reszta nigdy nie zostaje ujawnionych. Na leszczyńskim posterunku pracują tylko dwie osoby. Ich zadaniem jest patrolowanie lasów w sześciu powiatach oraz częściowo kolejnych trzech. Problemem jest także udowodnienie popełnienia przestępstwa. Aktem oskarżenia kończy się mniej więcej co piąta sprawa. Najczęściej jednak brakuje świadków, a nawet jeśli są, odmawiają składania zeznań. Także kary wymierzane kłusownikom nie są raczej porażające. Teoretycznie grozi im do 5 lat więzienia. W praktyce wyrok dostają na ogół "w zawiasach". - Próby ukrócenia kłusownictwa najbardziej skuteczne będą przy współpracy ze społeczeństwem. Ludzie powinni informować nas lub policję o słyszanych nocą odgłosach wystrzałów, znalezionych martwych zwierzętach, wnykach czy wałęsających się po lasach i polach bezpańskich psach oraz o osobach oferujących dziczyznę po atrakcyjnych cenach - apeluje Jerzy Białek. (SzA)