Na przystanek autobusowy przed sklepem w Ziemlinie gimbus z uczniami zajechał w poniedziałek 26 maja przed godziną 14. Zauważono, że już od paru kilometrów jechał za nim ciemny bus. Na PKS-ie czekał golf. Po chwili dotarł jeszcze jeden samochód osobowy z trzema młodymi mężczyznami w środku. - Dzieci wysiadały z autobusu. Wtedy jeden z tych mężczyzn złapał Tomka S. za rękę i ciągnął do samochodu osobowego. Chłopiec wyrywał się rękami i nogami, szarpał się, krzyczał. Drugi z mężczyzn chwycił Maurycego G. i wsadził go siłą do busa. Miałam wrażenie, że patrzę na amerykański, gangsterski film - mówi portalowi PL wstrząśnięta opiekunka z autobusu. - To wyglądało jak porwanie dzieciaka. Wysiadłem z autobusu i kazałem go puścić - dodaje kierowca autobusu PKS. - Normalnie kidnaping jakiś: krzyki, płacz dzieci, wrzawa. Wybiegłem z domu i poleciałem patrzeć, czy pomóc nie trzeba - opowiada Jan Toporowicz z Ziemlina. Zaczęło się od tego, że Tomek S. w szkole uderzył w twarz Marcina B. Za to, że zaczepia chłopaka jego siostry. - Marcin pisał ze szkoły w Pudliszkach alarmujące esemesy, że mamy po niego przyjechać, bo znowu mu chłopaki grożą. Pomyślałem, że trzeba się z nimi rozmówić i spytać, w czym mają problem. Pojechaliśmy na przystanek, a tu dzieciaki zaczęły się stawiać. To mówię: pakujemy was do auta i jedziemy na policję, tam się tłumaczcie - relacjonuje Stanisław B., przedsiębiorca z Kuczyny, ojciec szesnastoletniego Marcina. Po interwencji policji rodziny zwaśnionych chłopców doszły do porozumienia. Deklarują, że nie zgłoszą w prokuraturze próby porwania ani pobicia dziecka. maks