Na koncert zjechali fani z całej Polski i kilku krajów Europy. Na widowni - oprócz polskiego - słychać było język angielski, niemiecki i czeski. Koncert reaktywowanej niedawno legendy amerykańskiej alternatywy był jedyną szansą spotkania zespołu na żywo w tej części Europy. Perry Farrell - wokalista i założyciel zespołu - mimo swoich 50 lat na scenie wyglądał i zachowywał się jak 20-latek. - My pochodzimy z Los Angeles. Mamy tam piękne kobiety, piękne góry i ocean. Musicie kiedyś do nas przyjechać - mówił Farrell do fanów, którzy śpiewali razem z nim największe przeboje grupy. Największy aplauz widowni wzbudził - zagrany jako ostatni - chyba największy hit zespołu "Jane says". Przed ostatnią piosenką Farrell wzniósł toast "za piękne kobiety, mężczyzn macho i pomyślność". Po "Jane says" - mimo próśb publiczności - zespół nie wyszedł już na scenę. - Warto było przyjechać. Szkoda tylko, że koncert był taki krótki (godzinę i 15 minut). Może to dlatego, że Perry (znany z rozrywkowego stylu życia) chciał już pójść na jakąś imprezę - mówili fani. Wcześniej wokalista przepraszał za swoją nieznajomość polskiego. - Mój polski jest słaby, więc pokażę wam co czuję za pomocą gestu - powiedział, po czym wymownie przyłożył ręce do serca, a potem wzniósł je do nieba. - Kochamy was, kochamy Polskę - powiedział po angielsku. Jane's Addiction powstało w 1985 roku w Los Angeles. Mimo, że kapela nigdy nie odniosła komercyjnego sukcesu porównywalnego na przykład z popularnością Pearl Jam, czy - również pochodzących z Kalifornii - Red Hot Chilli Peppers, swoją twórczością wtyczyła szlaki dla współczesnego amerykańskiego i światowego rocka. Na poznańskim koncercie grupa zagrała w oryginalnym składzie znanym ze swoich najlepszych płyt: Stephen Perkins (perkusja); Eric Avery (bas); Dave Navarro (gitara) i Perry Farrell (wokal).