Bürgerbuch der Stadt Lissa i.P z 1913 r., czyli Książka Obywatelska Miasta Leszna w Prowincji Poznańskiej, zamieszcza kilka zarządzeń policji na ten temat. Jak wiadomo, urzędnicy niemieccy, a wtedy Leszno znajdowało się w państwie pruskim, słynęli z zamiłowania do porządku we wszystkich dziedzinach życia. Obostrzenia prawne dotknęły także wielką plagę społeczną XIX wieku - alkoholizm. Wódka masowa W XIX wieku w prowincji poznańskiej Prus na masową skalę zaczęto produkować tanią wódkę z ziemniaków. Alkohol stał się bardziej dostępny, a gorzałkę zaczęły nadużywać najbiedniejsze - i coraz liczebniejsze - grupy społeczne, w tym przede wszystkim ludność wiejska. Ziemianie preferowali wino, a mieszczanie - piwo. "Wódkę pito dla przyjemności, dla zredukowania napięć będących nieodłącznym atrybutem ciężkiej pracy, w celach towarzyskich - zwłaszcza podczas uroczystości rodzinnych, wódki używano także jako środka wzmacniającego i leczniczego. Powszechność tego zjawiska skłaniała pruskich urzędników oraz duchownych do opinii, iż pijaństwo jest typowe dla ludności polskiej, niezależnie zresztą od wyznania" - pisze Olgierd Kiec w książce ,,Protestantyzm w Poznańskiem 1815-1918''. Tylko po nabożeństwie Problem nie dotyczył tylko ludności polskiej w zaborze pruskim, ale także znacznej części niemieckojęzycznych obywateli Niemiec i Prus. Z pijaństwem zaczęto więc walczyć administracyjnie. W Lesznie zarządzeniem policji nie można było sprzedawać alkoholu przed ósmą rano. Gospody, restauracje, winiarnie i piwiarnie musiały być zamykane o dziesiątej wieczorem, ale jeśli obsługa (,,bufetowe, panie zajmujące się utrzymaniem lokali oraz panie zajmujące się rozrywką gości'') w nich była kobieca, to zamykano je godzinę wcześniej. Chyba, że kobietami pracującymi w lokalu były żona lub córka właściciela - wtedy ten przepis nie obowiązywał. Policja mogła wydać pisemną zgodę na przedłużenie działalności danego lokalu, ale z drugiej strony - jeśli klienci zakłócali porządek publiczny - wyznaczyć także wcześniejszą godzinę zamknięcia. Zgodnie z zarządzeniem leszczyńskiej policji z 1908 r., do zakończenia nabożeństwa głównego w niedzielę (chodzi o wyznanie protestanckie, bo do końca I wojny światowej w Lesznie dominowali ewangelicy), a które zaczynało się w kościele Krzyża o godz. 10, w lokalach można było sprzedawać wyłącznie piwo. I to tylko pod warunkiem, że klienci nie powodowali hałasu, który naruszałby powagę ceremoniału religijnego. Do zakończenia nabożeństwa głównego, a w święta do godz. 16, w Lesznie obowiązywała prohibicja. Policja mogła zwolnić z tego obowiązku właścicieli lokali, które znajdują się w miejscach będących celem wycieczek. Wszystkie te obostrzenia obowiązywały, by mieszkańcom nie przyszło do głowy pójść na wódkę, zamiast do kościoła. Dzieci piły z dorosłymi Inne przepisy zabraniały właścicielom gospód, wyszynków oraz handlowcom sprzedaży alkoholu osobom nietrzeźwym oraz tym, które policja uznała za alkoholików. Lista z nazwiskami musiała być przechowywana przez właściciela lokalu i okazywana żandarmom na żądanie. Alkoholicy nie mogli nawet przebywać w miejscach serwowania napitków. Zarządzenie niemieckiej policji z 1904 r. dotyczyło zasad sprzedaży napojów alkoholowych dzieciom. Tamto rozwiązanie może współczesnych ludzi szokować: "Dzieci, które nie osiągnęły wieku szkolnego lub jeszcze nie opuściły szkoły, mogą spożywać w lokalach napoje alkoholowe jedynie wówczas, gdy znajdują się pod opieką osób dorosłych. Właściciele gospód oraz wyszynków nie mogą zezwolić dzieciom na przebywanie w lokalach, w których odbywają się zabawy taneczne. Dzieciom nie wolno brać udziału oraz nie mogą oglądać przedstawień publicznych i odczytów w lokalach, bez względu na to, czy znajdują się pod opieką osób dorosłych, czy nie" - stanowiły przepisy miejskie. Cztery lata później zabroniono osobom do lat 16 podawania wódki i spirytusu. Piwo i wino mogły jednak pić. Dżuma wódczana Alkoholizm i pijaństwo - nazwane w Prusach wręcz "dżumą wódczaną'' - stały się w XIX i na początku XX wieku ogromnym problemem społecznym. Z plagą pijaństwa - z miernym jednak skutkiem - próbowały walczyć towarzystwa trzeźwościowe i ruchy abstynenckie (najpopularniejsze w Wielkopolsce to ewangelickie związki Niebieskiego Krzyża) oraz duchowni katoliccy i protestanccy. Zobowiązywali oni parafian, by składali przysięgi abstynenckie (katolicy robili to publicznie, podczas dużych uroczystości), co wywoływało powszechne niezadowolenie, gdyż jej złamanie było większym grzechem, niż pijaństwo. Księża ewangeliccy w kazaniach i rozmowach powszechnie wskazywali na duchowe korzyści abstynencji. Powstawały też zakłady odwykowe, jeden z nich funkcjonował w Bojanowie. "Bractwa trzeźwości nie zdołały stać się trwałym elementem polskiego katolicyzmu w Wielkopolsce. Przypadki łamania przysięgi nie były wcale rzadkie, zdarzały się również próby obejścia zakazu poprzez spożywania wódki łyżką (zakaz dotyczył wszak tylko picia), a gorzelnie nie tylko nie ogłaszały upadłości, ale wręcz zwiększały produkcję. Podobnie jak związki niemieckie, polskie bractwa nie były w stanie zapewnić nowych, atrakcyjnych form spędzania czasu wolnego, a na brak surogatu w postaci dobrego piwa wskazywał nawet arcybiskup Leon Przyłuski (prymas Polski, arcybiskup poznańsko - gnieźnieński - dop. autor)" - pisze Olgierd Kiec w ,,Protestantyzmie w Poznańskiem 1815-1918''. Rafał Makowski