- Nie wiem, jak to możliwe - zastanawia się Halina Wojtyczka wsiadając na rower na parkingu przez Urzędem Gminy w Pakosławiu . - Ale wiem, że tą skuteczność gołym okiem można zobaczyć. Widział pan kiedyś taką ładną gminę jak nasza? Nie? No widzi pan. Wszyscy się dziwią. - Kto się dziwi? - No na przykład taki jeden znajomy. 30 lat go nie było w Pakosławiu, a jak niedawno tu znowu przyjechał, to poznać nie mógł tej naszej gminy. A bo to i oczyszczalnia ścieków, i szkoła w Pakosławiu, i boiska piękne, i widoki, jakich gdzie indziej nie zobaczysz. Europejska ta nasza gmina i tyle. Gdyby nie mały budżet Liczby nie kłamią. Ranking Dziennika Gazety Prawnej ,,Europejska Gmina Europejskie Miasto 2009" pokazuje, które polskie samorządy od 2007 roku mają największe osiągnięcia w pozyskiwaniu funduszy unijnych. Pierwsze miejsce w rankingu w województwie wielkopolskim zajęła jedna z najmniejszych gmin: Pakosław, zostawiając w tyle Poznań, Leszno i inne. W rankingu liczona była wartość funduszy pozyskanych przez samorządy, ale też przez mieszkańców: przedsiębiorców, rolników i organizacje pozarządowe. Do Pakosławia od 2007 roku napłynęło ponad 23,4 mln zł, co w przeliczeniu na jednego mieszkańca dało kwotę 5041 zł. W drugim w rankingu Granowie ta kwota wyniosła 3520 zł. - Sukces Pakosławia jest prosty do wytłumaczenia - wyjaśnia jeden z samorządowców z powiatu rawickiego. - To mała gmina, wystarczył jeden duży projekt współfinansowany z Unii i od razu takie kwoty na głowę urosły. Tu nie ma żadnej tajemnicy. Niby ma rację, ale nie do końca. Pakosław to rzeczywiście mała gmina (raptem 4600 mieszkańców), ale też niezbyt bogata (roczny budżet w wysokości raptem 11 mln zł). A to oznacza, że trzeba się nieźle nagimnastykować, by zapewnić udział własny wystarczający, by starać się o unijne współfinansowanie. - Tak jest - potwierdza wójt Pakosławia Kazimierz Chudy. - Unijnych pieniędzy ściągnęlibyśmy jeszcze więcej, gdyby nie ograniczenia wynikające z naszych dochodów. Wiadomo, tak krawiec kraje, jak mu materiału wystarcza. Ale i tak nie jest źle. Wójt wizjoner Kazimierz Chudy gminą rządzi od początku, to znaczy od czasu, gdy po kilkuletnim wygnaniu (polegającym na przyłączeniu do Miejskiej Górki) została reaktywowana w 1982 roku. Gminę zna jak własną kieszeń, większość ludzi zna po imieniu i nazwisku (- Tych młodych tylko nie znam - mówi) i cieszy się ich szacunkiem. Tak przynajmniej wychodzi z wyników kolejnych wyborów, które wygrywa w cuglach. - Szef to człowiek z wizją - mówi o nim Maria Kalicińska, sekretarz gminy. - Widzi to, czego inni nie zauważają. On wymyśla, my realizujemy. To wójt pierwszy zobaczył w wyobraźni wybudowaną potem z unijnej kasy oczyszczalnię ścieków w Pakosławiu. Był 1999 rok i ecu zamiast euro. Polska nie należała do Unii, ale funkcjonował wtedy unijny przedakcesyjny fundusz PHARE PL. Jednak chętnych do skorzystania z unijnej kasy, przynajmniej w ówczesnym Leszczyńskim, nie było zbyt wielu. Przerażały formalności: - Proszą pana - Stanisław Stelmach, szef działu inwestycji Urzędu Gminy w Pakosławiu dobrze pamięta ten pierwszy projekt. - Wszystko po angielsku trzeba było pisać, przetarg ogłaszać międzynarodowy. Jak szukaliśmy firmy, która by nam ten przetarg zorganizowała, to taka jedna ze Śląska zażądała za to 360 tys. zł. A my staraliśmy się wtedy o milion w przeliczeniu na złotówki. Inna z Zielonej Góry przeprowadziła nam przetarg za 40 tysięcy. Na przetargu był obserwator unijny z Warszawy, jeden oferent się spóźnił, bo na drogach były akurat blokady Leppera. Dlatego potem były po przetargu protesty. W porównaniu z tamtym staranie się o unijne pieniądze teraz to bułka z masłem. I sypnęło wnioskami Najpierw powstała w Pakosławiu oczyszczalnia. A potem posypały się w Pakosławiu kolejne wnioski: w 2004 roku 16.000 zł na modernizację świetlicy szkolnej w Sowach, ponad 430 tys na modernizację stacji uzdatniania wody, 1,8 miliona na kanalizację w Pakosławiu, Pomocnie, Osieku, Zaorlu i Ostrobudkach, 260 tys. na ośrodek kultury chazackiej w Chojnie, 410 tys. na boisko i kort w Pakosławiu. Odpadły dwa wnioski: na boiska w Pomocnie i Sowach i na drogę Zaorle - Baranowice. Rekord padł w ubiegłym roku: gmina uzyskała ponad 5,3 milionów złotych na salę gimnastyczną przy gimnazjum w Pakosławiu. Wniosek na kolejne 4 mln na dalszy ciąg kanalizacji w gminie jest właśnie oceniany w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. A w urzędzie już przygotowują kolejny. - W ramach Wielkopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego, działanie sześć jeden, czyli turystyka - mówi wójt. - Chodzi o budowę infrastruktury wokół zalewu w Pakosławiu. Zalew jako oczko Zalew to oczko w głowie nie tylko wójta. Zbiornik retencyjny na Orli powstał kilka lat temu i jest pierwszym jeziorem w powiecie. W programie rozwoju gminy to jezioro odgrywa ważną rolę. Ma sprawić, że Pakosław z gminy rolniczej przekształci się w rolniczo-turystyczną. - Innego wyjścia nie ma - rozkłada ręce wójt Chudy i prowadzi do mapy. Gminę na dwie części dzieli droga powiatowa z Rawicza do Jutrosina: - Na północ od drogi ziemie są niezłe, tam się rozwija rolnictwo. Za to na południu piąta, szósta klasa. Gleby więc kiepskie, za to lasy i krajobrazy piękne. I blisko Parku Krajobrazowego Dolina Baryczy. Raj dla turystów. Pakosławski zalew świetnie wpisuje się w te agroturystyczne klimaty. Trzeba go tylko odpowiednio wyposażyć: pobudować ścieżki spacerowo-rowerowe, plaże, przystanie dla kajaków i windsurfingowców, małą gastronomię, restaurację, park linowy, osadę rycerską, plac zabaw i całe niezbędne zaplecze. Ma to się stać właśnie częściowo za unijne pieniądze. Te z działania sześć jeden. Przykład gminy zadziałał, bo gdy ludzie zobaczyli, że te pieniądze z Unii to żadne wirtualne, ale takie naprawdę, sami ruszyli do pisania wniosków. - Trochę im pomagaliśmy - mówi wójt. - Pomagaliśmy znaleźć fachowców od pisania wniosków, bo to dość skomplikowane. Według rankingu ,,DGP" w gminie Pakosław od 2007 roku Unia Europejska współfinansowała 46 projektów. Dokładnego spisu nie ma. Po prostu przejeżdżając przez gminę należy wypatrywać biało-niebieskich tablic na domach. Kto otrzymał współfinansowanie powinien taką tablicę z dokładną informacją wywiesić albo na domu albo w firmie. Dotacja, jako wielka przyjemność Na tablicy, która wisi na domu Józefa Mośka w Golejewie, napisano, że otrzymał ,,780 tys. zł na zakup najnowszej technologii w celu świadczenia usług dźwigowych w innowacyjnej formie". Całkowita wartość inwestycji to ponad 1,5 miliona złotych: - Trzy lata się o nią starałem, a pieniądze dostałem ze trzy tygodnie temu - informuje. - Co kupiłem? 40-tonowy specjalistyczny dźwig marki Liebherr. To światowa pierwsza liga. Jak by pan zobaczył, jak się go prosto rozkłada, byłby pan zachwycony. - Więc warto starać się o pieniądze z Unii? - Pewnie, że warto. 780 tysięcy na ulicy nie leży, to darowane pieniądze, bez nich nie byłoby inwestycji - mówi Józef Mosiek. - Ale to nie są pieniądze dla ludzi, którzy nie mają własnych funduszy. Aby zdobyć tę dotację, musiałem się nagimnastykować, żeby mieć udział własny. Ale się udało. Teraz namawiam innych. W piekarni się nad tym zastanawiają. Niech się starają, branża spożywcza ma większe szanse. Beata Walkowiak, która z mężem prowadzi w Pakosławiu gospodarstwo rolne, za unijne dotacje (plus wkład własny) zmodernizowała budynki inwentarskie, zmieniała sposób hodowli świń, przechodząc na chów na rusztach, kupiła nowy ciągnik, pług, agregat uprawowy, zalesiła 7 hektarów lasu, a teraz buduje zbiornik na gnojowicę i magazyn paszowo-zbożowy: - Jak dotacja wpływa na konto, to naprawdę wielka przyjemność - mówi ze śmiechem. - A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Unijne dotacje to czyste pieniądze dla rolnika. Grzechem byłoby nie skorzystać. Takich jak Walkowiakowie jest w gminie więcej. Jak choćby sołtys Pakosławia Marian Szponik: - Za unijną dotację kupiliśmy 5 lat temu ciągnik - przyznaje. - Ale trzy razy byli u nas na kontroli. Przez pięć lat niczego nie można było zmieniać w gospodarstwie, bo by kazali oddawać pieniądze z odsetkami. W telewizji pokazywali takie przypadki. Szponikowie za unijną dotację w wysokości połowy ceny kupili tak zwanego ,,ruska", czyli montowany w Polsce traktor Pronar MTZ. Sołtys nie uznaje innych maszyn tylko polskie. - Patrzeć nie mogę, co z tym naszym przemysłem porobili - mówi. - Same zachodnie maszyny. Dobre są, ale jak się co zepsuje, to w tysiące euro naprawa idzie. Dlatego w ocenach Unii sołtys jest ostrożny. Owszem, dopłaty, owszem dotacje, ale jak to dalej będzie, nie wiadomo. Na razie świnie w skupie spadły do 4 złotych za kilogram i to jest problem. Wójta Kazimierza Chudego cieszy każda kolejna tablica na domu z informacją o unijnej dotacji. Martwi go tylko, że żadna organizacja pozarządowa ,,nie załapała się" jeszcze na unijne dofinansowanie: - Trzeba będzie jakieś szkolenie zorganizować - planuje wójt. Halina Wojtyczka, która na parkingu przed urzędem opowiadała o swoim znajomym zachwyconym Pakosławiem, od lat zaangażowana jest w kole gospodyń wiejskich: - My, w kole gospodyń wiejskich na razie tak skromnie z własnych pieniążków inwestycje robimy - mówi. - Jakie inwestycje? A na przykład do naszej wypożyczalni sprzętów domowych. Ale kto wie, może rzeczywiście by warto było po te unijne euro się zgłosić? Arkadiusz Jakubowski