- W najnowszej książce podejmuje Pani temat domowej przemocy. Skąd taki motyw? - Z życia. - Ktoś Panią bił? - Nawet jeśliby tak było, to ja się do tego nie przyznam, bo to nie jest autobiografia, tylko powieść. Ten motyw pojawia się dlatego, że wiele moich cudownych znajomych kobiet spotyka się z przemocą, której nikt nie może dać wiary. Bo mają wspaniałych, przystojnych, kochających i inteligentnych mężów, którzy są tłumaczami, pracują w telewizji czy wykładają na uniwersytecie. Mężów, za którymi przepadają ich koleżanki. Trudno uwierzyć, że ten facet jest kompletnie inny. Ja miałam okazję zobaczyć taką sytuację przemocy. To było moim motorem. - Co Pani wtedy zobaczyła? - Od zaprzyjaźnionej ze mną osoby usłyszałam 23 lata temu, że ślad, który widać na ścianie w jej mieszkaniu, to ślad po ciosie, który zadał jej mąż, kiedy karmiła dziecko. Pamiętam swoją reakcję wtedy. Powiedziałam: "Pozwalasz sobie na to wszystko?". Ona nic nie powiedziała. Dopiero po czasie zrozumiałam, jak się zachowałam. - Bo w Polsce przemoc domowa jest tematem tabu... - To jest problem, który jest absolutnym tabu. Dzielimy świat na te, które są dręczone i na te, które nie są. My nigdy nie jesteśmy dręczone. Zawsze to jest "ta inna", którą mąż bije. To błąd. Bo przemoc jest dużo gorsza niż np. system współuzależnieniowy, w który wpadają partnerki alkoholików, i o którym mówi się otwarcie. A przemoc jest dużo gorsza. Czy więc "Trzepot skrzydeł", jak Pani wcześniejsze książki, został napisany "ku pokrzepieniu serc"? - Tak, choć temat jest poważny. Kto się spodziewa kolejnej Judyty, ten się zawiedzie. Jeśli jednej osobie pomoże, to będzie coś. Mam nadzieję, że uniknęłam taniego dydaktyzmu, że udało mi się napisać powieść poruszającą, choć niewesołą, to jednak książkę z nadzieją. A zna Pani pierwsze reakcje czytelniczek? - Wiem, że już jednej kobiecie "Trzepot..." pomógł. To powód do radości i dumy. To znak, że te dwa lata, podczas których tę książkę pisałam, nie są stracone. Ale muszę powiedzieć, że od jakiegoś czasu zauważam, że o moich książkach częściej rozmawiają ze mną mężczyźni. To chyba nie przypadek... - Jeśli nie, to tym lepiej. Bo "Trzepot..." to studium ofiary i kata. W dodatku tą ofiarą jest dziewczyna, która wychowywała się w normalnym domu, skończyła studia. Jej związek zaczyna się od wielkiej miłości i mąż dręczy ją też z tej wielkiej miłości, a nie dlatego, że jest psychopatą. I tu pojawia się pytanie, gdzie jest granica między miłością a uzależnieniem, kontrolą a zniewoleniem, pokorą i upokorzeniem, służebnością a służalczością. Ale czy mężczyzna według Grocholi jest zły? - Nie, jest tak samo dobry jak kobieta. Ale mam nadzieję, że mężczyźni czytając tę powieść, pomyślą nad tym, co czasem robią. Bo to się przecież odbywa niechcący. Na przemoc jawną i taką "wprost" umiemy zareagować. Jeśli mężczyzna w pewnych okolicznościach, gdy na przykład mamy się rozstać, mówi "Nigdy nie pozwolę ci odejść", jest to groźne. W podtekście słyszymy "Coś sobie zrobię". A myślała Pani o tym, by napisać instrukcję obsługi mężczyzny? -Taka instrukcja obsługi już jest. Mówi, że mężczyzna jest urządzeniem prostym i należy do niego mówić prostym językiem. Czyli odpada pytanie "Kochanie, czy poszlibyśmy do kina?", bo mężczyzna odpowie "Poszlibyśmy". I on to rozumie normalnie: że kiedyś pójdą do tego kina. A ona myśli: ,,Jak możesz, chamie, przecież chcę iść z tobą dziś do kina!". Podobnie jest z pytaniem "Czy mógłbyś wynieść śmieci?". On wtedy odpowiada "Mógłbym". Bo co ma odpowiedzieć, to prosta odpowiedź na pytanie. No, przecież mógłby. A ona jest niezadowolona, bo mówiąc to, myśli: "Wynieś te śmierdzące śmieci i to już". Stąd pojawiają się konflikty w związkach. Zamiast komplikować komunikację damsko-męską, mówmy do siebie prosto. Może napisałaby Pani "ludzkim" językiem taki poradnik o komunikacji męsko-damskiej? -Jedno z pierwszych zdań brzmiałoby: "Kobieto, zajmij się sobą. Mężczyzna nie jest durną istotą, która potrzebuje manipulacji. On cię zrozumie, jak ty siebie zechcesz bardziej zrozumieć". Ale teraz nie piszę przewodnika, tylko książkę, której głównym bohaterem jest mężczyzna. W domu zaczynam mówić "zrobiłem", "pojechałem". Do psa mówię "chodź do pana". Odczuwam głęboką empatię z moim Jeremiaszem. Poznacie go za jakiś czas. Lidia Mamys