Alina Wiśniewska: Zdawał pan na rzeźbę, ale przyjęli pana na Wydział Hydrotechniki Politechniki Gdańskiej, potem była budowa domu z Sopocie, a w końcu wyjazd do Ameryki. Dlaczego pan wyjechał? Janusz Liberkowski: To był bunt polityczny młodego człowieka. Wydawało mi się, że tu już nie ma szansy na zmianę. Zaczynałem w Kalifornii od zera, do jakiego takiego poziomu życia doszedłem po sześciu latach. Gdybym wiedział, jak to się potoczy w kraju, nigdy bym nie wyjechał. Zbyt drogo to nas kosztowało, w wypadku samochodowym zginęła moja córka. Ale pan całą rozpacz umiał przekształcić w coś dobrego. Powstał niezwykły fotelik samochodowy, dzięki któremu zdobył pan sławę i milion dolarów. Co jest potrzebne do tego, by stać się genialnym wynalazcą? Trzeba być optymistycznym marzycielem. Nie może być dla ciebie rzeczy niemożliwych. Poza tym świat cały czas się zmienia. Jeśli się zatrzymujemy, to się cofamy. Kolejna sprawa - należy odrzucić wszystkie autorytety. Trzeba być uważnym, by nie przegapić tego, gdy rozwiązanie przychodzi, a jeśli w pewnym momencie staje się przed ścianą i wali w mur, nie można zwątpić. Trzeba wrócić do punktu wyjścia i zacząć wszystko od początku. A skąd biorą się na świecie genialni wynalazcy? Na pewno ważni są rodzice, jeśli dziecko jest bez przerwy krytykowane, to nie jest dobrze, dziecko musi wierzyć w siebie. Pana fotelik to w dużym uproszczeniu kula w kuli, która znacznie lepiej chroni ciało małego dziecka w czasie ewentualnego wypadku. Kiedy te foteliki pojawią się w Polsce? Sądzę, że za rok. Właśnie po to tu przyjechałem, zakładam w Polsce firmę, która w przyszłości będzie się zajmowała siodełkiem, ale też innymi sprawami. Jaka będzie cena fotelika? Jeszcze nie wiem, ale chciałbym, żeby mogło go kupić jak najwięcej ludzi. Ma pan na swoim koncie 11 wynalazków. Teraz pracuje pan nad nowym typem karoserii samochodowej, która ma być o wiele bezpieczniejsza. Czy to będzie karoseria z kauczuku? Nie, to by nic nie dało, ale to, nad czym pracujemy, to będzie prawdziwa rewolucja. Alina Wiśniewska