- Na drzewo to może jeszcze nikt nie uciekał, ale ucieczką przez płot do sąsiada ratowała się przed dzikami na przykład moja córka - relacjonuje mieszkanka ulicy Belgijskiej. Mieszkający w szeregu przy ul. Francuskiej Bartek uniknął konfrontacji tylko dzięki zimnej krwi i przeczytanym w dzieciństwie książkom przyrodniczym: - Krótko po północy wracałem piechotą z imprezy u kolegi - opowiada. - Szedłem koło boiska piłkarskiego na naszym osiedlu. Było ciemno, ale zauważyłem ryjące tam dziki. To była locha z młodymi. Jak tylko mnie usłyszały, młode uciekły w krzaki, a locha ruszyła w moją stronę, tak jakby chciała je bronić. Zatrzymała się na skraju jezdni i czekała, co zrobię. Mieszkańcom nie jest do śmiechu Na szczęście przypomniałem sobie, co kiedyś czytałem, aby w takich sytuacjach zachować spokój, nie panikować i nie uciekać, bo zwierzę może pobiec za człowiekiem i zaatakować. Stałem bez ruchu dłuższą chwilę. Locha stwierdziła chyba w końcu, że niebezpieczeństwo minęło i sama też zniknęła w krzakach. Błyskawicznie dotarłem do domu. Po czasie o takich przygodach opowiada się z uśmiechem, ale mieszkańcom osiedla nie jest do śmiechu. Osiedle domków sąsiaduje z lasami Karczmy Borowej, więc do wizyt leśnych zwierząt mieszkańcy przez lata zdążyli przywyknąć. Nigdy jednak nie były one tak intensywne, jak w tym roku, kiedy to na osiedle spadła istna plaga dzików, które podchodzą pod ogrodzenia. Buchtowisko koło furtki - Ryją metr od naszej furtki. Przychodzą nocą - mówi Jarosław Nowak, mieszkaniec jednego z bloków przy ul. Francuskiej. Jego szereg leży najbliżej lasu i praktycznie trawnik przed każdym domem to obecnie buchtowisko, czyli miejsce, w którym w poszukiwaniu pokarmu ryją dziki. Dziki stały się także zagrożeniem dla ludzi. Przykładów nie brakuje. Na razie poszkodowany został tylko pies jednego z mieszkańców, który podczas spaceru po osiedlu wypuścił się w pogoń za dzikami i został przez nie poturbowany. Niektóre z domów są w nocy odcięte od świata, bo krążą wokół nich dziki. - Dziki to duży problem i niebezpieczeństwo - mówi Henryk Chrapek, mieszkający niedaleko osiedlowego boiska. - To boisko przypomina dzisiaj kartoflisko, tak jest zryte. Ale nie to jest najgorsze. Dziki grasują nie tylko w nocy, ale też rano. Widziałem je około godziny 6. Niech który zaatakuje dzieci idące do szkoły, to nieszczęście gotowe. Tak nie może być - dodaje. Ostoja na osiedlu Wygląda na to, że osiedle jest atakowane z kilku stron. Nie tylko od graniczącej z lasem ul. Kameruńskiej, ale też od Austriackiej leżącej po drugiej stronie Estkowskiego i od krzaków rosnących przy Unii Europejskiej. Kilka dni temu ślady buchtowania pojawiły się też przy targowisku przy ul. Holenderskiej. Przestraszeni mieszkańcy coraz częściej bombardują telefonami leśników i urzędników, domagając się interwencji. - To nie nasze dziki - mówi Dariusz Nicpoń, leśniczy do spraw łowieckich Nadleśnictwa Karczma Borowa. - Trzeba dzwonić do koła łowieckiego "Oręż", bo to z ich lasu przychodzą zwierzęta. Leśniczego te wizyty nieproszonych gości na osiedlu nie dziwią: dziki zwabiają zapachy ze śmietników, do których ludzie wyrzucają jedzenie. Wicełowczym w kole "Oręż" jest Mariusz Suwiczak. Telefonów w sprawie dzików odbiera sporo - nasiliły się one jakieś trzy tygodnie temu. - Polowanie w tym miejscu odpada, bo to już miasto, gdzie strzelać nie wolno - tłumaczy. - Robimy, co możemy. W lesie obsialiśmy poletka ich przysmakami, żeby nie musiały chodzić na osiedle, ale skutku to wielkiego nie dało. Dziki szukają przysmaków Przysmakami dzików są: ziemniaki, kukurydza i bulwiasta roślina zwana topinambur. Najwyraźniej jednak konsumowane w lesie tak bardzo dzikom nie smakują, bo wciąż pojawiają się one na Francuskiej. Mariusz Suwiczak ma na ten temat swoją teorię. - Jestem na sto procent pewien, że przynajmniej jedna rodzina - locha z siedmioma młodymi - zrobiła sobie ostoję w krzakach na osiedlu i w ogóle nie wraca na noc do lasu - uważa wicełowczy. - Po pierwsze trawa tam rośnie po pas, więc czują się bezpiecznie. Po drugie, wywożona była tam ziemia, z którą przywieziono też topinambur i teraz tam rośnie. Po co dziki mają chodzić po ten przysmak do lasu, skoro go mają na miejscu? A Henryk Chrapek dodaje, że na hałdach rosną też na przykład dzikie pomidorki, które pewnie dziki chrupią sobie na deser. Smrodem w dzika? Problem dostrzega Eugeniusz Karpiński, naczelnik wydziału gospodarki komunalnej i ochrony środowiska Urzędu Miasta w Lesznie. - Podobne kłopoty mają w Świnoujściu na plaży - tłumaczy i dodaje, że sprawa jest skomplikowana. - Odstrzał nie wchodzi w grę. Jesteśmy wprawdzie przygotowani technicznie do odłowu zwierząt w specjalne sieci, ale operacja na osiedlu mogłaby wymagać zamknięcia tam ruchu. Można by było wzdłuż ulicy Kameruńskiej rozciągnąć siatkę, ale jakieś przejścia i tak by trzeba było zostawić, więc zwierzęta dalej by przychodziły. Stanisław Grylewicz, łowczy okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego w Lesznie, winą za całe zamieszanie obarcza człowieka, który wkroczył do lasu i zakłócił spokój zwierzynie, ale radę na problem ma: - Są specjalne środki odstraszające dziki, które stosujemy, gdy niszczą uprawy na polach - mówi. - To środki zapachowe. Mają jedną wadę: strasznie śmierdzą. Jeśli jednak mieszkańcy osiedla chcą, to możemy im je dostarczyć. Na poziomie instytucji trwa typowa spychologia. Problem dzików wydaje się nierozwiązywalny, a nawet zabawny. Przynajmniej dopóki nic nikomu się nie stało. A jeśli się stanie? ARKADIUSZ JAKUBOWSKI