- Oto pytanie tragiczne: czy tak wiele osób musiało zginąć, by ocalić tę tragedię naszego narodu, tragedię pamięci niesprawiedliwie pomordowanych - pytał prymas w trakcie mszy św. - Wszyscy zadajemy sobie pytanie, jak to było możliwe, dlaczego do największego dramatu ostatniej wojny został dołączony nowy dramat niewinnej śmierci elit politycznych i duchowych naszego narodu. Po ludzku, przyznam, nie dziwię się, że u niektórych z nas ta tragedia może rodzić bunt lub niekiedy nawet popychać do rozpaczy. Bądźmy ostrożni w ferowaniu wyroków przeciwko Bogu i ludziom - powiedział. Prymas zwrócił uwagę na zbieżność daty tragedii - wigilii niedzieli Miłosierdzia Bożego z dniem śmierci Jana Pawła II. - Podobnie jak pięć lat temu w obliczu śmierci Jana Pawła II śpiewamy, nawet przez łzy, paschalne Alleluja. Inaczej być nie może, bośmy uwierzyli Zmartwychwstałemu - powiedział. Według niego, osoby, które wyruszyły z prezydentem Kaczyńskim do Katynia leciały tam, "by ocalić pamięć i prawdę, które zostały skazane na zapomnienie". - Całe życie pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest wymownym świadectwem wysiłku i troski o wierność prawdzie Chrystusowej i wierność prawdzie historii o zbrodniach, które zostały dokonane w przeszłości: przemilczanych, zakłamanych przez dziesiątki lat i skazanych na zapomnienie - powiedział. Prymas zauważył, że tragedia rodzi spontaniczne znaki solidarności zarówno pomiędzy przywódcami politycznymi, jak i pomiędzy narodem polskim i rosyjskim. Jak stwierdził "od dziesiątek lat żyliśmy obok siebie oddzieleni, w poczuciu ran i krzywd zadanych sobie wzajemnie". - Tragiczny wypadek w Smoleńsku jest dla nas jakimś dramatycznym wezwaniem do podjęcia nowych wysiłków na rzecz budowania pełniejszej wspólnoty zarówno w wymiarze narodowym, jak i z naszymi bezpośrednimi sąsiadami - powiedział. W trakcie mszy św. w gnieźnieńskiej katedrze na ołtarzu stanął kielich - dar prezydenta Kaczyńskiego.