Wystarczy wyjechać poza miasto, aby tu i tam spotkać elektrownie wiatrowe, coraz popularniejsze. Roman Bochnak, koszalinianin związany rodzinnie z Wrześnią, ma jednak inne zdanie: -Wiatr może przestać wiać i wtedy śmigła, nawet ogromne, przestają się obracać. Kolektory słoneczne w naszym klimacie też nie dają zbyt dużo energii, są mało opłacalne, natomiast woda - mam na myśli duże i małe rzeczki - płynie zawsze. Kiedyś uważano, że tylko wielkie spadki wody, np. naturalne wodospady, mogą zapewnić odpowiednie warunki do pozyskiwania energii. Ja doszedłem do wniosku, że nawet niewielkie spiętrzenie wody, powiedzmy półmetrowe czy metrowe, wystarczą, aby produkować energię. Może nie będą to ogromne elektrownie, ale takie, które zapewnią energię elektryczną np. niewielkiemu gospodarstwu domowemu czy rolnemu. - Czy w takim mieście jak Września mogłaby istnieć mała elektrownia wodna na Wrześnicy? - Nie tylko jedna, ale kilka. Co 200-300 metrów można by porobić małe zapory, a przy nich mini-elektrownie o mocy np. 5 kV każda; na tamie przy Lipówce oczywiście o wiele większą. W Koszalinie, gdzie mieszkam, jest Dzierżęcinka, rzeczka podobna do Wrześnicy. Przed wojną Niemcy zbudowali na niej kilka elektrowni, z których część nadal pracuje, przynosząc właścicielom miesięcznie bez żadnej prawie pracy około 3 tys. zł czystego zysku. - A jaki jest koszt zbudowania takiej małej elektrowni według Pana pomysłu? - Sama elektrownia to około 1 000 - 2 000 złotych za każdy kilowat mocy, ale ja mówię o budowie systemem gospodarczym, bo gdyby ktoś podjął się produkcji na skalę przemysłową, to koszty można znacznie obniżyć. Do tego trzeba jeszcze doliczyć koszty pozwoleń oraz koszty doprowadzenia instalacji odbierającej energię elektryczną. Te ostatnie to koszty, które muszą ponieść zakłady energetyczne, które - niestety - wolą kupować prąd od wielkich dostawców, gdzie również - trzeba o tym powiedzieć - mają też stałe parametry prądu.