Kilkanaście dni temu, trójka krotoszynian chcących zachować anonimowość, udała się do schroniska, by odebrać upatrzonego wcześniej psa. - Otworzył nam młody człowiek, który zapewniał, iż pana Luźnego nie ma w obiekcie - relacjonuje młoda kobieta. Sprowadźcie sobie superkomisję Przybysze weszli do schroniska. - Ku naszemu przerażeniu, zbliżając się do jednej z klatek, ujrzeliśmy Luźnego, który trzymał psa zawieszonego na 1,5 metrowym sznurze. Inny ze świadków dodaje: - Luźny i jego pomocnik wyglądali na będących pod wpływem alkoholu. To skandal! On chciał zabić biednego czworonoga! Oczywiście, gdy nas zobaczył, momentalnie odciął psa wiszącego niemal dwa metry nad ziemią. Następnego dnia wzburzony miał odpowiedzieć, że zjawił się w obiekcie tuż przed ich wizytą, a pomocnik o tym nie wiedział. Według relacji obecnych przy zdarzeniu osób, Luźny przeklinał i zachowywał się nerwowo. - Pies żyje! Sprowadźcie sobie kolejną superkomisję i sprawdźcie! Nie wciskam wam kitu! Pies sam się zaczepił i chciałem go odciąć. Wcześniej przywiązałem go do sznura, by nie przeskoczył klatki - to słowa Luźnego. Następnym krokiem było zgłoszenie sprawy na policję. W miniony czwartek patrol udał się do schroniska. - Policjanci zastali dobrostan zwierząt, a na podstawie badania alkomatem stwierdzono, iż pan Luźny nie był pod wpływem napojów alkoholowych - to fragment raportu przytoczonego przez aspiranta Piotra Szczepaniaka. Lekarz weterynarii nie bez winy Do redakcji dotarła także Kamila Kamińska, która nieraz zarzucała Luźnemu zaniedbania. Kamińska nie tylko oczekuje wyciągnięcia konsekwencji od domniemanego oprawcy, ale mówi też: - Winę za wiele nieprawidłowości z funkcjonowaniem obiektu ponosi powiatowy lekarz weterynarii, Marian Grządka, który pozwala na samowolkę oraz nie dba o to, by zwierzęta żyły w odpowiednich warunkach. Przed rokiem schronisko wizytowała Stefania Kozłowska, prezes Wielkopolskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z Poznania. - Faktycznie, gdy wizytowałam obiekt, doznałam szoku - mówi. - Psy nie miały choćby misek, wiele rzeczy było zdewastowanych. Kontrolę nad obiektami sprawują lekarze weterynarii. Dziwię się, że przymyka się oko na to, by nie było pomieszczenia dla suczek szczennych i miejsca na interwencje lekarza. Postawa gminy również nie jest właściwa. Władze nie mogą akceptować tego, co dzieje się w przytułku. Odpowiednie wytyczne zakazują, by zwierzęta mogły się tam rozmnażać do woli, a tak jest w Krotoszynie. - Nic mi nie wiadomo, by pan Luźny dopuszczał się karygodnych czynów. Nie spotkałem się z tym, aby ktokolwiek zarzucał mu znęcanie się nad zwierzętami - mówi lekarz Marian Grządka. Co do kontroli, których wg Kozłowskiej było zdecydowanie za mało pada odpowiedź: - Są na to protokoły fachowo wykonywane przez inspektorów. Nie zarejestrowano jednak większych uchybień. Protokół mogę udostępnić po zakończeniu postępowania. Z informacji, jakie mam, mogę powiedzieć, że ewidencja jest prowadzona nieprecyzyjnie i to w zasadzie jedyny minus. Nie wiadomo, który pies jest który i trudno o prawidłowe liczby - oznajmia Grządka. Z naszych informacji wynika z kolei, iż niektóre psy trafiają do schroniska z dalszych rejonów, na przykład z Odolanowa. Mówi się, że za jednego psa trzeba płacić, innego dostaje się za darmo. - Podobno Luźny handluje psami - mówi osoba, która odwiedziła redakcję. Pisz pan: psy są duszone Artur Luźny mimo oporów decyduje się na rozmowę z nami. - Pisz pan: wszystkie psy są duszone i zabijane! To był wypadek przy pracy! Zawołano mnie, że pies się dusi więc musiałem szybko działać. Ci ludzie akurat zastali mnie w takiej pozycji i mogli sobie wiele dopowiedzieć. Tyle lat pracuję ze zwierzętami i jeszcze żadnego z nich nie skrzywdziłem - broni się kierownik. Luźny nieco zmieszał się z kolei przy przedstawianiu dowodów na prowadzenie ewidencji. Początkowo szukał dwóch zeszytów. Jednego, w którym zamieszcza przyjęcia i drugiego, gdzie notuje wydawanie zwierząt. Okazało się jednak, iż istnieje tylko jeden zeszyt. Co może prezes Wieszczeczyńska? Schronisko odwiedziła również inspekcja z Urzędu Miejskiego. Naczelnik wydziału gospodarki komunalnej Michał Kurek, nie kryje, że stan obiektu pozostawia wiele do życzenia. Co może poprawić gmina, będąca jedynie organem kontrolnym? - Mamy podpisaną umowę na prowadzenie obiektu z miejscowym Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami. To ono odpowiada za stan techniczny, stan zwierząt i ich utrzymanie. Jeśli nieścisłości się potwierdzą, z pewnością burmistrz wyciągnie konsekwencje. Apelowaliśmy już, by prezes towarzystwa Joanna Wieszczeczyńska odpowiednio spojrzała na problem zatrudnienia oraz opieki nad psami. Niestety, dla tej pani liczy się tylko dobro zwierząt. Np., gdy lekarz weterynarii osądzi, iż dany osobnik nadaje się do uśpienia, pani Wieszczeczyńska się z tym nie zgadza. A przecież nie ma takich uprawnień. Tutaj rodzi się konflikt. Wieszczeczyńska zdaje sobie sprawę, iż to ona odpowiada za politykę kadrową w schronisku. Trudno jej wyrokować, czy Luźny dopuścił się znęcania i próby zabójstwa psa. Zaznacza natomiast, że napomniała go jedynie, by w trakcie pracy nie odwiedzali go koledzy. - Prezesem jestem od niedawna - dodaje. - Szczerze powiedziawszy żałuję, iż się objęłam tę funkcję. Planuję złożenie rezygnacji. Co ciekawe zarówno Kozłowska jak i Kamińska twierdzą, iż Wieszczeczyńska wielokrotnie skarżyła się na Luźnego. - Pewnie nie chce nic mówić, bo się go boi - tłumaczy Kamińska. - Sama mówiła mi, że Luźny to furiat, który byłby w stanie spalić przytułek, gdyby został zwolniony. W podobnym tonie wypowiada się także Kozłowska: - Słyszałam o zarzutach prezes w stosunku do Luźnego. Zastanawia mnie więc nagła zmiana zdania i brak oskarżeń w momencie, gdy wiele spraw mogłoby zostać wyprostowanych. Możliwa nić porozumienia? - W związku z moim wieloletnim doświadczeniem, pragnę pomóc środowisku krotoszyńskiemu - mówi z nadzieją w głosie Stefania Kozłowska. Prezes chce odbyć rzeczową rozmowę z burmistrzem Julianem Joksiem, Grządką oraz Wieszczeczyńską i Luźnym. Jak twierdzi, Wieszczeczyńska poszła w złym kierunku, zgadzając się na bardzo niską kwotę, jaką gmina przelewa na konto towarzystwa. - To ledwie 3,5 tys. zł miesięcznie, co jest niemal kroplą w morzu potrzeb - uzasadnia poznanianka. - Chciałabym, aby burmistrz przeznaczył więcej pieniędzy na utrzymanie schroniska. Mam także nadzieję, że protokoły, jakie pozostawię powiatowemu inspektorowi weterynarii sprawią, iż kontrole będą przeprowadzane poprawnie. Zdaniem prezes umowa jest skonstruowana niekorzystnie dla towarzystwa. Kozłowska zastanawia się, czy nie złożyć donosu do prokuratury. W naszej obecności wraz z Kamińską próbowały nakłonić Wieszczeczyńską, by ta powiadomiła odpowiednie organy. Niestety, krotoszynianka nie zamierza tego zrobić. Kończąc wizytę w redakcji, Kozłowska postanowiła sporządzić odpowiednią notatkę z zastrzeżeniami, którą przekaże burmistrzowi Krotoszyna oraz powiatowemu lekarzowi weterynarii. Daniel Borski