Kajak to dobry punkt obserwacyjny. Z wygodą podróżowania może i bywa różnie, ale prędkość, oscylująca wokół zawrotnych 5 km na godzinę, pozwala skupić wzrok na przybrzeżnym świecie. Choć w moich żyłach płynie ten podrasowany czynnik zwany potrzebą sportowej rywalizacji, to bicie rekordu nie było celem wyprawy. Nie zgłosiliśmy spływu do polskiego wydania "Księgi Guinessa", mimo że nikt dotąd siłą własnych ramion nie pokonał kraju wszerz. Nie mieliśmy też zamiaru gnać przed siebie na złamanie karku. Osiemsetkilometrową trasę podzieliliśmy aż na dziesięć trzydniowych odcinków. Drogi musiało starczyć dla pięćdziesięciu licealistów. Uprawiamy turystykę; wykwalifikowaną, ale jednak turystykę. Białoruś w tle Wyruszyliśmy 20 maja. Kajaki zwodowaliśmy na Bugu przy promie w Niemirowie. Za plecami mieliśmy Białoruś, przed sobą perspektywę dotarcia do granicy z Niemcami. Kokpity załadowane były do granic wytrzymałości: śpiwory, namioty, karimaty, odzież na zmianę i wiele innych bardziej lub mniej przydatnych rzeczy. Dla nóg pozostało jedynie miejsce na burtach. Klasyczny, "alpejski" styl spływania jest bardziej wymagającą wersją. Na lekki, "himalajski", gdzie kto inny taszczy rzeczy i zakłada obozy, nie było nas stać. Roześmiane i wystawione na słońce twarze już po trzech dniach codziennie chowały się w kapturach. Deszczowi, ku naszemu rozczarowaniu, towarzyszyła niska temperatura. 2. czerwca nad ranem spadła poniżej zera. Z jednym i drugim łatwo można walczyć; z trzecim czynnikiem, który nas doświadczył - czyli z wiatrem - już nie. Wiedza wyniesiona z lekcji geografii kazała nam przygotować się na dominujące w kraju zachodnie wiatry, ale ich natężenie i niekończący się serial były i zaskakujące, i... wkurzające! Z ich powodu dwukrotnie przeżywaliśmy dramatyczne chwile, gdy wysokie fale wdzierały się do kajaków. Ludzie na drodze Ludzie rzeki to dobro samo w sobie, to społeczność związana wodą, gotowa służyć dobrą radą, drewnem, jedzeniem, siłą mięśni. - Spływacie do Odry? Odwaliło wam? Panie, tu tylko raz ktoś płynął dalej niż na zalew. To taki był spływ wikingów do Gdańska, ale wówczas na tamie w Dębe mieli przygotowane dźwigi - łysiejący wędkarz zaprosił nas do ogniska. - Jest też Kanał Żerański, kiedyś tamtędy jakaś barka ze studentami płynęła. Brudna woda? Tu? Nieee... Nie wiem, skąd tu tyle śniętych ryb. Może ktoś coś spuścił. Tam, za Zegrzem, z głową w wodzie drugi dzień pływa zdechnięty łabędź. Wczoraj zgłaszałem do sanepidu, ale nikt nie przyjechał. Chcecie herbaty? -?Za chwilę zapalą się lampki na moście. Ten nasz, płocki, jest najdłuższym nitowym w Polsce. Prezydent wydał pięć baniek na te iluminację - przekonuje stróż wioślarskiego klubu. - Nic się nie pali? Co, do cholery?! Zaraz dzwonię... - Energetyka? Włączyć mi tu światło! Mam gości, pierwszy raz w Płocku, chcą zobaczyć to cudeńko. Co to za reklama miasta! Wiesz, facet, kim jest teść mojego syna? [...]