Cudzoziemcy z krajów, należących do strefy Schengen (np. Bułgarzy), mają obowiązek zarejestrować się w Urzędzie Wojewódzkim, jeżeli przebywają na terenie kraju dłużej niż trzy miesiące. - To dotyczy zarówno osób dorosłych, jak i dzieci - informuje Małgorzata Skrzypczak z UW w Poznaniu. Nie zawsze jednak cudzoziemcy przestrzegają tego przepisu. A urzędnicy twierdzą, że nie mają możliwości jego egzekwowania. Dane są rozbieżne - Musielibyśmy im najpierw udowodnić, że przebywają w Polsce dłużej niż trzy miesiące. A to jest trudne, ponieważ w tej chwili na granicy nie są prowadzone żadne kontrole. Ludzie mogą wjeżdżać i wyjeżdżać z kraju tylko z dowodem osobistym. Kiedyś celnicy umieszczali w paszportach datę wjazdu do kraju - mówi urzędniczka z Poznania. Inaczej sprawa ma się z osobami spoza Unii. W tym przypadku cudzoziemcy (np. Turcy) potrzebują albo wiz, albo kart pobytu. W ten sposób urzędy mogą dokładnie weryfikować czas ich pobytu. W tej chwili na terenie gminy Krotoszyn - według urzędu wojewódzkiego - zarejestrowanych jest 32 obcokrajowców. Najwięcej jest obywateli Turcji, bo 14 osób. Kolejni są Niemcy (6), Ukraińcy (4) i Holendrzy (3). Nie brakuje też przybyszów z bardziej odległych krajów, jak Irak, Meksyk, Nigeria, USA oraz Tunezja. Co dziwne, w instytucji nie ma zarejestrowanych Bułgarów. Według urzędniczki, Elżbiety Zaremby, w Krotoszynie zameldowanych jest obecnie 28 osób, z czego około 10 to Bułgarzy, a reszta Ukraińcy i Turcy. - Prawie wszyscy są zameldowani na okres czasowy, czyli do trzech miesięcy. My nie zgłaszamy więc tego do urzędu wojewódzkiego. Dlatego występują takie różnice w danych - tłumaczy. A co ze szkołą? Najwięcej obcokrajowców można spotkać na krotoszyńskim targu, gdzie prawie połowa placu jest opanowana przez handlujących cudzoziemców. - Czy istnieje przepis obowiązku szkolnego dla dzieci mieszkających na terenie kraju, a będące innej narodowości? Widuję te dzieci handlujące na targu w czasie, kiedy normalnie powinny przebywać na lekcjach. Co z nimi? - dopytywał się podczas ostatniej sesji radny Roman Olejnik. Jego zdanie poparł włodarz Julian Jokś. - Ja też często je tam widuje i również zastanawiałem się nad tym, czy one uczęszczają do jakiejś placówki - stwierdził. Pochodzący z Bułgarii Ivan wyjaśnia, że na targowisku handlują przede wszystkim obcokrajowcy niemieszkający w Krotoszynie. - Z tego miasta tylko ja tam jestem. Reszta przeważnie z Kalisza czy Wrocławia - mówi. Dzieci innej narodowości mają w Polsce obowiązek chodzenia do szkoły. - Chociaż prawo jest takie samo dla wszystkich, jest z jego egzekucją. Odpowiedzialność za to ponosi dyrektor szkoły, która obejmuje obwód zamieszkania dziecka. W wielu przypadkach rodziny te nie znajdują się w ewidencji - tłumaczy dyrektor oddziału kształcenia, wychowania i opieki w poznańskim kuratorium, Barbara Zatorska. - Takimi sprawami musi się zająć gmina. Te dzieci powinny chodzić do szkoły, tym bardziej, że my robimy wszystko, by im to ułatwić - tłumaczy. W Krotoszynie problem ten dostrzegają także urzędnicy. Naczelnik wydziału oświaty, Małgorzata Mielcarek, przyznaje, że brak zewidencjonowania dzieci związuje gminie ręce. - One muszą być w systemie, inaczej są praktycznie nie do uchwycenia. Jeżeli więc ktoś widzi dzieci biegające w godzinach szkolnych po ulicach, najlepiej poinformować straż miejską, która to sprawdzi. To jest pewien problem, ale wiem, że w Szkole Podstawowej nr 8 mieliśmy uczniów bułgarskiego pochodzenia. Było już za późno Ivan po raz pierwszy przyjechał do Polski 20 lat temu. Sam, bez rodziny. Do wyjazdu z Bułgarii zmusiła go ciężka sytuacja. - Tam jest teraz naprawdę duża bieda. Nie ma pracy. Renta dla jednej osoby wynosi tylko 200 złotych - opowiada. Bułgar szukał pracy w innym kraju, a ktoś powiedział mu, że w Polsce handel stoi na dość wysokim poziomie. Przyjechał więc do Warszawy. Najpierw jako turysta, potem z towarem. Przez kilka lat był tu sam, potem zaczął ściągać swoją rodzinę. Do Krotoszyna trafił przypadkiem. To było trzynaście lat temu. Dziś przyznaje, że nie chce wracać. - Polska nie różni się wiele od Bułgarii. Ludzie są podobni. Przyjaźni, pracowici i ciepli. Szanują się nawzajem. Nie było dużego problemu, żeby się zaaklimatyzować, język - to był problem. Ivan mieszka razem z rodziną. Ma żonę i trójkę dzieci - dwie dorosłe córki oraz syna. Przyznaje, że jego dzieci nie chodziły do polskich szkół. - Chodziły tylko do bułgarskich. Jak tu przyjechaliśmy, baliśmy się troszkę. Dzieci nie znały języka, kraju, nie mieli tu żadnych kolegów - wspomina. - Dopiero po dwóch, trzech latach zrozumieliśmy, ale wtedy było już za późno - kończy. Agnieszka Marciniak