Nie mogą się pogodzić z faktem, że kierowca samochodu widział dziwnie zachowującą się rowerzystkę, a mimo to nie zahamował odpowiednio wcześniej i nie zastosował zasady ograniczonego zaufania. - Dla niej to robimy, żeby tam na górze wiedziała, że ją kochamy i tak bardzo nam jej brak - płacze ojciec, Stanisław Ratajczak. Nie będzie krzyża w rowie Wypadek zdarzył się 11 maja 2007 r. w Starej Krobi, gdy 15-letnia Karolina wyjechała sprzed domu na ulicę. Do zderzenia doszło, gdy była już na prawym pasie ruchu, rower był skierowany w stronę Krobi. W tym samym momencie znalazł się tam kierowca volkswagena, który odbił w lewo, by uniknąć zderzenia z dziewczyną. Nie uniknął. Wojciech N. widział rowerzystkę chwilę wcześniej, zanim włączyła się do ruchu. - Żona zawołała: patrz, Karolina leci w powietrze. Widziała to z okna w chlewni. Do dziś nie może zapomnieć tego widoku - mówi Stanisław Ratajczak. Państwo Ratajczakowie nadal korzystają z pomocy lekarskiej, nie mogą otrząsnąć się po wypadku. Karolina była ich ukochaną, najmłodszą córką. Od czterech lat codziennie dojeżdżała rowerem do szkoły. Do Krobi miała 5 km. - Siostra tak ostrożnie jeździła, przed każdą krzyżówką zsiadała z roweru, by lepiej widzieć, co się dzieje na drodze - wspomina Marek Ratajczak, jej brat. Gdy wybiegli na ulicę, dziewczyna leżała na skarpie rowu, na poboczu. Oni jednak sądzą, że musiała leżeć poniżej, w rowie, bo znaleźli tam wygniecioną trawę i ślady krwi. Pan Stanisław wykopał w tym miejscu głęboką dziurę, żeby był ślad. - Krzyż chciałem w tym miejscu postawić, ale żona by nie wytrzymała takiego widoku tuż za oknem - zaznacza pan Ratajczak. Uciekałem do rowu Po ponad dwuletnim śledztwie prokuratura umorzyła sprawę. Nie dopatrzyła się winy kierującego. Rodzina dziewczyny nie może się z tym pogodzić. Uważają, że Wojciech N. mógł uniknąć wypadku. Znają jego zeznania oraz opinie biegłych. - Gdy byłem na wysokości skrzyżowania na Starą Krobię, zauważyłem młodą dziewczynę z rowerem, który prowadziła - zeznał Wojciech N. - Zbliżała się do jezdni i w ogóle nie patrzyła w moją stronę. Głowę miała opuszczoną na dół, chyba ustawiała pedały roweru. Pomyślałem, że spojrzy w lewo i mnie zauważy, ale ona w pewnym momencie popchnęła rower na jezdnię, kierując go w lewą stronę, tak jakby chciała jechać na Krobię. Ja w tej chwili nacisnąłem pedał hamulca, wykręciłem kierownicę w lewo, uciekając do rowu. Ta dziewczyna w tym momencie wsiadła na rower nie patrząc, że nadjeżdżam. Pasażerowie volkswagena potwierdzili, że wcześniej widzieli rowerzystkę, która stała przy drodze i patrzyła w dół. Komentowali ten fakt w czasie jazdy. - Wszyscy w tym samochodzie widzieli, że Karolina zachowuje się dziwnie, nawet o tym rozmawiali. Dlaczego kierowca nie zastosował zasady ograniczonego zaufania? Gdyby od razu zaczął hamować, do wypadku by nie doszło - twierdzi Stanisław Idaszek, wujek zmarłej Karoliny . Chcemy znać prawdę Pierwsza rozprawa odbędzie się 14 stycznia 2010 r. w gostyńskim sądzie. Rodzina Karoliny swoje prywatne oskarżenie opiera na dwóch opiniach biegłych, prywatnej i prokuratorskiej, które były korzystne dla Karoliny. To nic, że trzy były niekorzystne. - Pani by to tak zostawiła? Jakbyśmy mogli dalej żyć z nierozwiązaną sprawą? - pyta retorycznie Marek Ratajczak. Są tym bardziej zdeterminowani, że zawiedli się na działaniach prokuratury. - Mamy odczucie, że prokuratura działała mało profesjonalnie - akcentuje Stanisław Idaszek. - Gdyby byli postronni świadkowie i powiedzieli mi, że córka faktycznie bez patrzenia wyjechała na ulicę, to bym ustąpił, siedział cicho i oczy wypłakiwał. Ale tu są wątpliwości, musimy je rozstrzygnąć w sądzie. Żeby ona tam na górze wiedziała, że nie zostawiliśmy jej? - Stanisław Ratajczak zawiesza głos. I dodaje. - Wie pani, ten kierowca ani razu do nas nie przyszedł. Choćby posiedział chwilę z nami, nawet bez specjalnego gadania. MARTA KRZYŻANOWSKA-SOŁTYSIAK