Pierwsze posiedzenie sądu, trzy tygodnie temu, zostało przerwane na wniosek obu stron procesu. Strony miały się dogadać co do wysokości zadośćuczynienia dla poszkodowanej. Niestety, nie doszło nawet do zbliżenia stanowisk. - Jest oczywiste, że oskarżona w żaden sposób nie chce się uchylać od tego, żeby pokryć szkody, jakich doświadczyła oskarżycielka prywatna, jednakże najlepszym rozwiązaniem w tej sprawie będzie powołanie biegłego. On oceni zakres szkód, jakie poniosła oskarżycielka i określi, w jakiej kwocie powinno się kształtować odszkodowanie, i wówczas będzie to adekwatne do krzywdy, jaką oskarżycielka poniosła - powiedziała Jadwiga Kołaczkowska-Sieradzka, obrońca oskarżonej, proponując jako bezsporną kwotę 10 tys. zł. - Zaproponowaliśmy kwotę 20 tys. zł, zmniejszyliśmy nasze żądania o 10 tys., wobec tego nasze stanowisko w tej kwestii jest jednoznaczne i niezmienne - odparł mecenas Artur Robaszyński, dodając, że biegły nie będzie w stanie ocenić krzywd psychicznych, jakich doznała pokrzywdzona. A krzywdy te, jak zeznała, są odczuwalne do dziś. - Nie potrafię się z tym pogodzić. Choć rana już się zagoiła, to nadal boli - mówiła, szlochając. - Jest mi bardzo przykro, że tak się stało. Błagałam ją, żeby mnie puściła, ale ona nie chciała. Widziałam w jej oczach nienawiść - powiedziała. Zeznania momentami miały wstrząsający przebieg. W pewnej chwili sąd przerwał poszkodowanej, dając jej kilkanaście minut na opanowanie zdenerwowania. Katarzyna S., oprócz pierwszej operacji plastycznej (niebawem czeka ją kolejna), cały czas korzysta z terapii u psychologa. - Jest to dla mnie rzecz niezrozumiała. Jak mogło do tego dojść? - pytała dramatycznie. - Do dziś sobie z tym nie radzę - przyznała. Jak dodała, najbardziej szokujące dla niej, oprócz samego zdarzenia, było zachowanie oskarżonej. - Ona po prostu się cały czas śmiała, stojąc pod dyskoteką - usłyszeli obecni na sali. Jak dodała pokrzywdzona, Anna G. chciała najzwyczajniej uciec. Oskarżona zaprzeczyła, wywołując zdumienie na sali. - Ja nie chciałam uciec, ja chciałam po prostu wyjść - oznajmiła niespodziewanie. Mecenas Sieradzka podkreśliła, że będzie się starała udowodnić, że czyn popełniony przez Annę G. nie nosił znamion czynu chuligańskiego. - To był czyn wyjątkowy - uznała. Pewien znajomy adwokat powiedział mi, że gdyby na egzaminie adwokackim chciał przekwalifikować czyn chuligański na wyjątkowy, z miejsca wyleciałby z sali! Kodeks karny bowiem nie zna takiego terminu! Zadziwiająca jest taktyka obrony. Anna G. najpierw przyznaje się do zarzutu, tłumacząc, że zrobiła to z zazdrości o ukochanego. Teraz obrona będzie próbowała udowodnić, że był to czyn wyjątkowy. Na czym polegała owa wyjątkowość, pani mecenas? Tomasz Małecki