Wiliaże są jednak oczekiwani przez wszystkich mieszkańców wierzących w szczęście, które mogą im przynieść. Tradycja odwiedzin wiliaży sięga niepamiętnych czasów. Organizatorka tych obrzędów Bożena Zadka powiedziała, że jej ponad 80-letnia matka dobrze pamięta, iż wzbudzali oni u niej strach, gdy była małym dzieckiem. Wyjaśniła, że wiliaże wcześniej zjadają wigilijną wieczerzę, by móc później wędrować po wsi. Obrzędową wędrówkę rozpoczynają dzieci, później przychodzi kolej na "kawalerkę" i na końcu na dorosłych, często żonatych już, przebranych mężczyzn, którzy chodzą po wsi z całą orkiestrą, grają i śpiewają kolędy. - Najczęściej prócz pieniędzy i różnych prezentów starszym trzeba dać także... po kielichu. Nie chcą potem wyjść z chałupy - opowiadała Zadka. W Rencie boją się najbardziej okropnej baby w łachmanach i diabła z widłami chodzącego pod rękę z aniołem. - Do północy zdążą odwiedzić każdą chałupę i postraszyć domowników, głównie dzieci, które są niegrzeczne lub nie chcą się uczyć - tłumaczy Zadka. Jedyną w tym towarzystwie sympatyczną postacią jest miś - łagodny, przemiły i prawie współczujący "prześladowanym", ale nie żałujący gospodyniom rozrzucanej sieczki, którą niesie w worku na plecach. Zgodnie z tradycją, porządki po "gościach" można zrobić dopiero po pasterce. Dopiero wtedy gospodarze mogą liczyć na szczęście i zdrowie. Podczas tych "okrutnych" ceremonii śpiewają razem z wiliażami: "Oby wom się darzyło w dumu, łoborze, w kumorze i dej wam Boże". Dzieci bardzo boją się przede wszystkim diabła, który nie tylko strasznie brudzi izby sadzami i straszy kobiety, niezależnie od ich wieku. Bywa, że niegrzeczne dzieci potrafi wysmagać postronkiem. Wiliaże i ich ofiary śpiewają razem kolędy podczas pasterki, są już pogodzeni. - Nikt nie narzeka - szczęście, jakie na pewno spotka każdy odwiedzony przez wiliaży dom, zrekompensuje prześladowanym wszystkie trudy - mówi z przekonaniem Zadka. Podobnie myślą inni gospodarze z Renty.