Adaś z Bodzewa przyszedł na świat 8 marca. W dniu swoich urodzin o mało tego świata nie opuścił. Po 10-minutowej reanimacji, gdy lekarze w poznańskiej klinice opuścili już bezradnie ręce, jego serduszko jednak zdecydowało się podjąć pracę. W czasie pobytu w lecznicy w Poznaniu o mało nie zabiła go sepsa. Trzeci raz Adaś umierał w szpitalu w Gostyniu. Dziecko ma zdiagnozowanych 15 chorób, z porażeniem dziecięcym włącznie. - Lekarze powiedzieli, że to po prostu cud, że Adaś żyje - mówią rodzice, Elżbieta i Zbigniew Bartkowiakowie z Bodzewa w gminie Piaski. - Nigdy się coś podobnego w klinice na Polnej nie zdarzyło. Większość lekarzy wyklucza, że Adaś wyzdrowieje. Ale my im nie wierzymy, bo jak dotąd nasz synek zaprzecza kolejnym diagnozom i prognozom. To taki maruder. Trochę spóźniony, ale goni życie. Bartkowiakowie mają na płycie nagrane pierwsze miesiące życia Adasia. Płyta leży głęboko schowana w szufladzie. Na razie nie są w stanie jej oglądać. Serduszko już nie biło Pani Elżbieta ma 22 lata. Pochodzi z Bożęciczek. Gdy na zabawie poznała o 13 lat starszego od niej Zbigniewa, szybko nabrała pewności, że to właśnie ten. Pobrali się i zamieszkali w Bodzewie. Pan Zbigniew prowadzi 8-hektarowe gospodarstwo, żona zdecydowała się mu pomagać. Cieszyli się, że zostaną rodzicami. Dziecko miało przyjść na świat w maju. 8 marca u pani Elżbiety wystąpiły bóle. - Myślałam, że to korzonki - wspomina pani Elżbieta. Lekarz w Gostyniu stwierdził, że zaczął się poród, ale ułożenie dziecka jest nieprawidłowe. - Skierowano mnie do Poznania, gdzie rozpoznano zakażenie wewnątrzmaciczne. Lekarze nie mogli się zdecydować, czy powinnam rodzić czy nie. Następnego dnia nagle wpadło do mnie w popłochu kilku ginekologów. Podobno dziecko zniknęło im z monitora. Po cesarskim cięciu okazało się, że serce synka już nie biło. Podjęto reanimację. Po 10 minutach wiadomo było, że mały przeżyje. Podłączono go do aparatury. Adaś urodził się z zapaleniem płuc. Jego stan przez 3 tygodnie był krytyczny. Panią Elżbietę po trzech dniach wypisano do domu. Codziennie dojeżdżała z mężem do Adasia. Codziennie też opuszczała Bodzewo nie wiedząc, czy dziecko żyje. Po kilku tygodniach okazało się, że mały ma złamane nóżki. Lekarze nie bardzo potrafili określić, kiedy do tego doszło. - Może zdarzyło się to w czasie prowadzonej rehabilitacji - mówią Bartkowiakowie. - Na początku lekarze zapewniali, że ma nóżki zdrowe. Adaś wielokrotnie przechodził zapalenia płuc. Przebył sepsę. W lipcu wypisano go ze szpitala. Lista chorób, które u niego zdiagnozowano, miała 15 pozycji. Mały trafił do szpitala w Gostyniu. Kolejne zapalenie płuc. - Kryzys przyszedł we wtorek - wzrusza się pani Elżbieta. - Lekarze kazali przygotować się na najgorsze. A nasz chłopiec znów sobie poradził. Na przekór wszystkiemu. Gdy Adaś znalazł się wreszcie w domu, był wymęczony i blady. W Bodzewie batalię o jego życie i zdrowie trzeba było prowadzić dalej. Pani Elżbieta umierała ze strachu, że mały nie przeżyje kolejnej nocy. ,,Śmierć łóżeczkowa'' - tak brzmi nazwa zagrożenia, z którym kazali liczyć się lekarze. Dzień za dniem Niewielki pokój, wspólny dla rodziców i dziecka. Łóżeczko tuż obok tapczanu. Żeby słyszeć każdy oddech dziecka i obudzić się, gdy pojawi się charakterystyczne ,,rzężenie''. Wtedy trzeba wstać, włożyć małemu do buzi końcówkę ssaka i odciągnąć nagromadzoną ślinę. Zabieg taki wykonuje się rutynowo za dnia. Z dziesięć razy. A są dni, że dziesięć razy na godzinę. - Skończyłam policealną szkołę opiekunek osób niepełnosprawnych - zasmuca się pani Elżbieta, a w oczach pojawiają się łzy. - Nigdy jednak nie przypuszczałam, że uczę się po to, by zajmować się własnym dzieckiem... Nadchodzi pora karmienia. Tata wyjmuje Adasia z łóżeczka. Dziecko patrzy żywo, tylko główka ucieka mu na bok. Tata wkłada mu do buzi przewód, który za chwilę dotrze aż do żołądeczka niemowlęcia. Adaś bez oporów daje sobie włożyć do buzi to obce ciało 6 razy na dobę. Jest do tego przyzwyczajony. Chłopiec nie zna smaku potraw, bo od urodzenia dostaje je przez sondy. To dlatego, że u dziecka nie wytworzył się odruch ssania, podobno skutek częstych zapaleń płuc. Czasami sondy wkładane są przez nos. Ponadto Adaś ma wysokie ,,gotyckie'' podniebienie - skutek częstego leżenia na wznak. Bartkowiakowie co rusz odwiedzają lekarzy. Ostatnio pojechali aż do Gliwic. Znaleźli tam lekarkę, która ma bardzo wąską specjalizację pediatryczną.