- Jestem bardzo zmęczony, ale szczęśliwy. Wyprawa, która rozpoczęła się w połowie maja, okazała się ciężką próbą. Wyruszyliśmy trochę za wcześnie i zastaliśmy warunki typowo zimowe. Tam, gdzie zazwyczaj leży śnieg, znajdował się jeszcze lód - powiedział Kaczkan. Tego zdania jest również inny uczestnik ekspedycji Jerzy Natkański z Warszawy. - Próba ataku tego ośmiotysięcznika w takich warunkach jest bardzo trudnym przedsięwzięciem. Jestem pełen uznania dla wyczynu Marcina. Samotne wejście musiało kosztować go wiele wysiłku - ocenił. Kaczkan przyznał, że mimo przeciwności, nie miał ani chwili zwątpienia podczas ataku szczytowego. Zarówno decyzja o przymusowym 30-godzinnym przeczekaniu śnieżycy, czy też konieczność samotnej wspinaczki po rezygnacji Aleksandry Dzik na wysokości 7250 m, nie złamały go. Nanga Parbat jest pierwszym ośmiotysięcznikiem w dorobku Kaczkana. - To była moja najtrudniejsza wyprawa. Kosztowała mnie najwięcej sił - podkreślił Kaczkan, trzeci Polak, który uzyskał tytuł "Śnieżnego Barsa" za zdobycie wszystkich pięciu siedmiotysięczników położonych na terenie byłego ZSRR.