Rzeszowianie od początku sezonu skrupulatnie realizowali swój cel, jakim był awans do grona najlepszych zespołów w Polsce. Droga ta jednak nie była łatwa. Kapryśna aura, żałoba narodowa sprawiły, że spora część meczów musiała zostać przełożona. Kulminacją przeciwności losu był pamiętny mecz z Lotosem Gdańsk - jedyny przegrany na własnym torze. - Nigdy nie zwątpiłam w ten zespół i w możliwości zawodników - mówiła po zakończeniu ostatniego meczu z Lokomotivem, prezes Speedway Stali Rzeszów, Marta Półtorak. Trafione transfery Skromny skład pod względem liczebnym, jaki w tym sezonie skompletowali rzeszowscy działacze ostatecznie zdał egzamin. Zawodników Marmy-Hadykówki, za wyjątkiem Dawida Lamparta na szczęście omijały kontuzje. Rzeszowianie trafili także z transferami. Najlepszymi "zakupami" okazał się Lee Richardson i Rafał Okoniewski. Pozytywnie zaskoczył zwłaszcza ten drugi. Niewypałem okazało się zakontraktowanie Ludviga Lindrgrena. Pozostała dwójka nowych nabytków: Hugh Skidomore i Ryan Fisher nie dostała szansy zaprezentowania się w meczu ligowym. Forma przyszła na czas Marma-Hadykówka do finałowej rundy przystępowała z 2. miejsce. W decydującej fazie sezonu rzeszowianie imponowali formą, przegrywając tylko minimalnie jeden mecz (w Gnieźnie). Podopieczni Dariusza Śledzia potrafili także odczarować tor w Daugavpils (remis 45-45), gdzie do tej pory zawsze dostawali baty. To właśnie punkt zdobyty na Łotwie oraz późniejsze dwa zwycięstwa z Lotosem sprawiły, że zespół ze stolicy Podkarpacia odzyskał 1. miejsce w tabeli, którego nie oddał już do końca sezonu. Marcin Jeżowski mj81@interia.pl