"Otrzymałem informację, że wyciekł cały płyn hydrauliczny z instalacji operacji podwoziem. To może sugerować, że coś przecięło ją przy starcie z Newark. Moim zdaniem, przy takiej ewentualności nieodzowne jest dochodzenie amerykańskiej FAA" - powiedział PAP Łuczak. (Federal Aviation Administration, agendy rządowej, sprawującej kontrolę nad lotnictwem cywilnym - red.). "Wiem, że już po starcie z Newark kapitan Wrona raportował utratę ciśnienia w instalacji hydraulicznej. Oznaczałoby to, że płyn z instalacji po prostu wyciekł nad Atlantykiem. Są procedury awaryjne wysuwania podwozia - można to zrobić ręcznie. Widać, ze wyciek był jednak zbyt poważny i wszystko przestało działać. Nawet ciągnąć za specjalną linkę i próbując wyrwać zamki trzymające podwozie - nie udało się" - mówił dalej Łuczak. Według niego decyzja kapitana Wrony o kontynuacji lotu była "jak najbardziej prawidłowa i zgodna z procedurami bezpieczeństwa". Jak powiedział, spadek ciśnienia w instalacji hydraulicznej nie oznacza konieczności powrotu na lotnisko. Decyzja o zawróceniu wiązałaby się bowiem z koniecznością zrzucenia kilkudziesięciu ton paliwa. Podkreślił, że działania załogi były "absolutnie proceduralne". Prezes LOT Marcin Piróg poinformował, że ok. 30 minut po starcie z Newark (USA) załoga polskiego samolotu sygnalizowała usterkę centralnego systemu hydraulicznego. "Całe to wydarzenie pokazuje skalę doświadczenia lotniczego załogi" - powiedział Łuczak. Pochwalił opanowanie kapitana Wrony i spokój załogi, która wiedziała, że ma przed sobą wiele godzin lotu, oraz że na lotnisku docelowym przy lądowaniu będą kłopoty.