Co Pan poczuł, gdy Otylia Jędrzejczak oświadczyła, że nadal chce z Panem pracować? - Media trochę wyolbrzymiają całą sytuację. Jeśli ktoś myślał, że czekając na to, co postanowi, żyłem w stresie, to jest w błędzie. Mam też innych zawodników, z którymi cały czas pracuję. Z Otylią osiągnąłem największe sukcesy w swojej karierze, więc z satysfakcją odbieram jej decyzję. Myślę, że w tym przypadku szacunek do wspólnych dokonań wziął górę nad niepotrzebnymi emocjami. Czy realne jest, by Otylia wróciła do takiej formy, aby wygrywać z Chinkami, które zdominowały rywalizację w Pekinie? - Oczywiście. Musi się jednak zmienić jakość pracy. Ostatnie czterolecie to był okres nieustannej walki o to, by ją jako tako przygotować do występu na igrzyskach. Miało to związek najpierw z przerwą po olimpiadzie w Atenach, potem z wypadkiem, a ostatnio z kłopotami zdrowotnymi, z którymi się borykała. Jeżeli Otylia będzie w stanie pracować systematycznie, nie będzie miała problemów ze zdrowiem, to nawet przy nieco lżejszym cyklu treningowym jest w stanie rywalizować nie tylko z tymi Chinkami, ale z każdym na świecie. Czy głównym celem, który Pan przed nią postawi będą igrzyska w Londynie? - Najcięższą pracę wykonuje zawodnik, a ja jestem tylko od tego żeby stworzyć mu warunki do treningu i ten trening odpowiednio zaplanować. Dla Otylii mogę być wyłącznie narzędziem do tego, aby mogła osiągnąć cel, który sama sobie wyznaczy. Jeśli będą nim igrzyska w Londynie, to świetnie. To czy uda się go osiągnąć, zależeć będzie już tylko od jej motywacji i konsekwencji w działaniu. Wydaje się, że po nieudanych igrzyskach motywacji do pracy nie brakuje Pawłowi Korzeniowskiemu. - Wielu zawodników, którzy na imprezie tej rangi ponieśli porażki, wraz z upływem czasu nabiera ochoty do walki o cele, które sobie wyznaczyli. Obecnie Paweł rzeczywiście wyraża wolę ścigania się z najlepszymi. Chce poprawić te elementy, w których przegrywał z rywalami, stara się też wprowadzać własne innowacje. Jak mocna jest jego motywacja, okaże się jednak dopiero wówczas, gdy trzeba będzie dwa razy dziennie przychodzić na basen i ciężko trenować. Czy zamierza Pan coś zmienić w dotychczasowym systemie treningowym? - Wróciłem w zeszłym tygodniu z konferencji organizowanej przez ministerstwo sportu. Kierownictwo resortu chce dać najlepszym zawodnikom możliwość większej swobody w przygotowaniach. Nie będzie obowiązkowych imprez rozliczeniowych, przez co okres na przygotowanie się do konkretnych zawodów będzie zdecydowanie dłuższy. Nie będziemy się koncentrować na zgrupowaniach, bo nikt nie jest w stanie emocjonalnie tego wytrzymać. Ze względu na to, że w Warszawie nie ma, i w najbliższym czasie pewnie nie będzie, profesjonalnego 50-metrowego basenu będziemy się musieli skupić na treningach na obiekcie o długości dwukrotnie krótszej. Do takiego systemu jak był przez ostatnie cztery lata wrócimy na rok czy półtora przed igrzyskami, tak żeby wystarczyło chęci do walki o medale. Tego niestety nam zabrakło w systemie, który panował w ostatnim cyklu olimpijskim. Będziecie nadal trenować na starym basenie AWF. Jak Pan ocenia fakt, że mimo wcześniejszych zapowiedzi budowa pełnowymiarowego obiektu na terenie tej uczelni nie dojdzie do skutku? - Jest to wielka porażka stołecznego sportu i polskiego pływania. Zarówno w ratuszu, jak i w ministerstwie sportu są ludzie z tej samej opcji politycznej. Nie rozumiem więc co stoi na przeszkodzie żeby się dogadać w sprawie budowy, co tu dużo ukrywać, obiektu strategicznego dla polskiego pływania. Jeśli słyszę, że miasto nie jest wstanie wysupłać 25 milionów na budowę basenu wyczynowo-rekreacyjnego, z którego mogliby korzystać również mieszkańcy, a chce wyłożyć 50 milionów na przebudowę starego obiektu przy ul. Inflanckiej, to ja się zastanawiam czy komuś w ogóle zależy na polskim pływaniu. Liczę, że resort sportu, który jest mocno zaangażowany w tę inicjatywę budowy profesjonalnej pływalni znajdzie jakieś rozwiązanie i taki obiekt, jeśli nie przy udziale miasta to może przy pomocy prywatnego inwestora, jednak powstanie. Rafał Skórski