Rafał Skórski: Od feralnego meczu z Cracovią, w którym doznał Pan kontuzji, minęło już ponad półtora tygodnia. Jak przebiega leczenie? Sebastian Szałachowski: - Ja w łóżku, noga w gipsie, a gips na wyciągu. Szczęście w nieszczęściu, że doszło jedynie do pęknięcia, a nie złamania z przemieszczeniem, co pierwotnie podejrzewali lekarze. W tej chwili jestem w Lublinie, ale w tym tygodniu będę musiał wrócić do Warszawy na zabiegi rehabilitacyjne. Czy przewidziana jest wizyta w klinice doktora Schenka, w której się Pan uprzednio leczył? - Z ostatniej diagnozy wynika, że operacja nie będzie konieczna, więc na razie ograniczymy się do wysłania do Austrii zdjęcia rentgenowskiego pękniętej kości. To da nam większą pewność, czy wszystko jest w porządku. Jak długa będzie przerwa w treningach? - Według opinii lekarzy zrastanie się kości ma trwać od sześciu do ośmiu tygodni. Po upływie tego czasu powinienem zacząć już biegać, a następnie rozpocząć regularne treningi. Ostre wejście pomocnika Cracovii sprawiło, że jesienią nie zobaczymy już Pana na boiskach ekstraklasy. Czy ma Pan do niego o to pretensje? - Wszyscy mnie o to pytają, a ja cały czas podkreślam, że żadnych pretensji nie mam. To jest piłka i takie rzeczy się zdarzają. Nie pamiętam dokładnie tego zdarzenia, ale myślę, że stało się to w ferworze walki. Zresztą Paweł Nowak dzwonił do mnie i zapewniał, że to zagranie było przypadkowe i nie było w nim żadnej złośliwości. Ja mu wierzę i absolutnie nie chowam do niego urazy. Koledzy i kibice nie zostawili Pana samego w nieszczęściu. Na stronach internetowych aż roi się od życzeń szybkiego powrotu do zdrowia. - Widziałem te wpisy i chciałbym bardzo serdecznie podziękować kibicom, że mnie wspierają w tak ciężkiej dla mnie chwili. Te słowa otuchy bardzo mi pomagają. Dzięki nim czuję się lepiej psychicznie. Super, że również koledzy i trenerzy o mnie pamiętają. Odebrałem od nich dziesiątki telefonów i SMS-ów. Wsparcie z każdej strony pomaga mi łatwiej znosić niedogodności wynikające z kontuzji. Co czuje zawodnik, który po półtorarocznej absencji spowodowanej poważną kontuzją zaliczył udany powrót do gry i znów doznał urazu. Czy to się nie odbija na psychice? - Trochę na pewno. Muszę jednak sobie z tym poradzić i myśleć wyłącznie o tym, żeby jak najszybciej wrócić na boisko. Częściowo się uodporniłem, bo poprzednia kontuzja była o wiele poważniejsza, a mimo to udał mi się dosyć efektowny powrót do drużyny. Teraz też zrobię wszystko, żeby wiosną kibice zobaczyli Sebastiana Szałachowskiego w najlepszym wydaniu. W Legii na tej pozycji, na której Pan gra, jest spora konkurencja. Czy nie obawia się Pan, że po wyleczeniu urazu nie będzie tak łatwo wskoczyć do pierwszego składu? - Jak sam Pan powiedział z poprzednią kontuzją borykałem się półtora roku, a mimo to udało mi się powtórnie wejść do drużyny. Myślę, że tym razem będzie podobnie. W Legii jest duża konkurencja na każdej pozycji i nikt nie ma pewnego miejsca w składzie. Swoją przydatność trzeba udowadniać na każdym treningu i podczas każdego meczu. Gdy tylko wrócę do piłki, postaram się szybko wypracować optymalną formę, a wówczas drzwi do pierwszej jedenastki będą stały otworem. Jaki cel stawia sobie Pan w tym sezonie? - Teraz głównym celem jest powrót do gry w piłkę. Jeśli chodzi o Legię, to oczywiście interesuje mnie mistrzostwo Polski. Mamy świetny skład i stać nas na to, żeby się włączyć w walkę o ten tytuł. Dobrą grą w klubie chciałbym sobie także zasłużyć na debiut w reprezentacji. Dostałem już trzy czy cztery razy powołanie, ale z różnych powodów nie zagrałem ani minuty. Najwyższy czas to zmienić. Rafał Skórski, redakcja.warszawa.echomiasta.pl