Chłopcy zostali poparzeni pod koniec października w Skierniewicach. 25-letnia kobieta, która przyjechała odebrać ze szkoły córkę, zostawiła w aucie dwóch synów w wieku dwóch i czterech lat. Kiedy wróciła, zobaczyła dym i płomienie wewnątrz samochodu. Nieprzytomnych chłopców z objawami zaczadzenia i poparzeniami przetransportowano do łódzkiego szpitala śmigłowcami. Obaj chłopcy po wypadku trafili na oddział intensywnej opieki szpitala przy ul. Spornej w Łodzi. Mieli poparzenia dłoni, twarzy i układu oddechowego. Przez ponad tydzień byli utrzymywani w stanie śpiączki farmakologicznej i podłączeni do respiratora. Po kilku tygodniach leczenia wrócili do domu. Skierniewicka prokuratura rejonowa prowadziła postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania u dzieci ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz nieumyślnego narażenia ich zdrowia i życia. Przesłuchano świadków, w tym matkę dzieci. Według opinii jednego z biegłych, pożar powstał od płomienia zapalniczki do kuchenek gazowych, pozostawionej w samochodzie. Jeden z chłopców mógł się nią bawić i prawdopodobnie wtedy przypadkowo wywołał pożar na tylnej kanapie auta. Po analizie zebranych materiałów śledczy uznali, że był to nieszczęśliwy wypadek; nie było podstaw do postawienia matce chłopców zarzutów.