Jakie to uczucie wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego na igrzyskach olimpijskich? Adam Korol: Chyba najwspanialsze, jakie może spotkać sportowca. To naprawdę największa nagroda, jaka mogła mnie spotkać. Na ten sukces pracowałem "bardzo krótko", około dwudziestu lat (śmiech). Czyli w zapomnienie poszły ubiegłe igrzyska i przegrana walka o brązowy medal o 0,07 sekundy? Adam Korol: Nie wspominajmy już tych Aten. To było, minęło. Wymazaliśmy to z pamięci. Teraz jest już definitywny koniec. Do Pekinu pojechaliście po swoje? Adam Korol: To tylko takie gadanie. Nie można nigdy być pewnym swego. W pierwszym biegu popłynęliśmy bardzo dobrze, a chwilę wcześniej dwie osady pobiły rekord świata. Jak mieliśmy się wtedy czuć? Każde regaty są inne. W życiu bym nie pomyślał, że taka Australia, Rosja czy Ukraińcy nie odbudują się na igrzyska. Myślałem sobie: Cholera, znowu będą mocnymi konkurentami. Na szczęście okazało się, że to był tylko jednorazowy ich wystrzał. Chciał Pan w finale pomachać przed metą rywalom? Adam Korol: Bez przesady. To byłoby wielce niesportowe zachowanie. To wyścig w ekstremalnie trudnych warunkach, po ekstremalnym wysiłku. Pięć metrów przed metą mógłbym się zatrzymać, a wtedy wyprzedziłyby nas inne osady. Podczas ceremonii wręczenia medali wytrzymał Pan i nie uronił łezki. Adam Korol: Sam się dziwiłem, że byłem spokojny, a koledzy ryczeli jak bobry. Nie wiem dlaczego. Może to przez adrenalinę. Chciało mi się śmiać, a nie płakać. Bardziej obawiałem się tego, co będzie na lotnisku w Gdańsku. Tutaj w gronie rodziny i znajomych było mi trudniej wytrzymać. Spija Pan śmietankę wielu lat ciężkiej pracy. Czy jeszcze może Pan patrzeć na łódkę? Adam Korol: Jest coś takiego, jak nie idzie. Tak właśnie było na początku pobytu w Chinach. Ciągle coś szwankowało. Staraliśmy się zmieniać różne rzeczy w łódce. W takich momentach miałem dosyć, a przed nami był najważniejszy start. To było straszne. Na szczęście po przyjeździe do Pekinu sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Łódka zaczęła nam płynąć tak dobrze jak nigdy wcześniej. A kiepski początek igrzysk w wykonaniu Polaków miał jakiś wpływ na wasze przygotowania? Adam Korol: Staraliśmy się od tego odciąć. To czy ktoś wygrywa, czy przegrywa, nie ma żadnego wpływu na to, jak my zachowamy się na torze wodnym. My musieliśmy robić swoje i myśleć o tym, po co przyjechaliśmy do Pekinu. Nie zaprzątaliśmy więc sobie głów startami innych Polaków. Tym bardziej że tor mieliśmy daleko od wioski olimpijskiej. Byliśmy więc nieco z boku. W środę obchodził Pan 34. urodziny. Prezent w postaci medalu sprawił Pan sobie sam. Jak zapatruje się Pan w przyszłość? Adam Korol: Teraz myślę tylko o odpoczynku. Chyba zasłużyłem na urlop (śmiech). Powiedzieliśmy sobie w osadzie, że w następnym roku z pewnością będziemy startować w regatach wioślarskich. Rafał Rusiecki rafal.rusiecki@echomiasta.pl