Biało-zieloni w piątek w Białymstoku potwierdzili, że przylepiona im łatka "drużyna własnego boiska" szybko nie odpadnie. Dla odmiany żółto-niebiescy w sobotę zawalili kolejny, czwarty już mecz. Tym razem dali się ograć ligowemu słabeuszowi - Polonii Bytom. Gdańszczanie w stolicy Podlasia mieli pokazać, gdzie jest miejsce Jagiellonii w tabeli ekstraklasy. Skończyło się jednak na buńczucznym nastawieniu, bo piłkarze trenera Jacka Zielińskiego przegrali 0:2. Trzeba jednak zaznaczyć, że wynik nie odzwierciedla przebiegu gry. Paradoks piłki - Jagiellonia w pierwszej połowie była katastrofalnie słaba, a Lechia nie umiała skorzystać z jej prezentów - powiedział Krzysztof Sokólski, białostocki dziennikarz "Gazety Współczesnej". - Jednak paradoksalnie to Jaga wykorzystała jedną z nielicznych okazji bramkowych. Mateusza Bąka w 26 minucie pokonał Ensar Arifović i golkiper Lechii zakończył tym samym dobrą passę bez straty bramki w ekstraklasie. Bronił dzielnie przez 312 minut. W ostatnich sekundach meczu wynik na 2:0 ustalił Robert Szczot. Ciekawostką jest, że obaj strzelcy bramek przed sezonem byli na liście życzeń gdańskiego klubu. - Druga bramka, to była już formalność - skwitował Mateusz Bąk. - Odkryliśmy się, zaryzykowaliśmy, zagraliśmy na trójkę obrońców i Jagiellonia wyszła z kontrą. Szkoda przede wszystkim pierwszej połowy spotkania. Stworzyliśmy trzy dobre sytuacje strzeleckie. Jak na wyjeździe ma się takie okazje, to trzeba je wykorzystać. Gdybyśmy zdobyli gola, byłby zupełnie inny mecz. Szczęścia dzień później nie miał drugi trójmiejski bramkarz, Norbert Witkowski. Koledzy z obrony dużo mu nie pomagali, przez co po czterech celnych strzałach Polonii Bytom, aż trzykrotnie musiał zaglądać do własnej siatki. Mecz ułożył się arkowcom wyśmienicie i już po 10 minutach prowadzili po pewnie wykonanym przez Dariusza Żurawia rzucie karnym. W pierwszej połowie gdynianie mieli jeszcze co najmniej dwie okazje, aby podwyższyć wynik, ale ich nie wykorzystali. Sposób Motyki Po zmianie stron strzelała już niestety tylko Polonia. Dwa gole zdobył Grzegorz Podstawek, który jeszcze cztery lata temu grał w koszulce? Arki Gdynia. Trzecie trafienie dołożył Tomasz Owczarek i niespodziewanie skończyło się 1:3. Tak jak na Lechię, tak i teraz na Arkę zadziałała słynna "szarańcza" trenera Marka Motyki. - To nie była żadna zemsta, bo czas spędzony w Arce wspominam dobrze - powiedział szczęśliwy Grzegorz Podstawek. - Satysfakcja jest z tego, że zdobyliśmy trzy punkty. - Wiedzieliśmy, że sytuacja Arki nie jest ciekawa. W sumie to oni musieli tutaj wygrać, a my tylko mogliśmy. Udało się nam - dodał Owczarek. Po czwartym przegranym meczu gdynianie schodzili z boiska ze spuszczonymi głowami. To co się stało zupełnie ich zaskoczyło. W szoku musiał być również Krzysztof Przytuła. Pomocnik Arki stwierdził bowiem, że nie ma i nie było żadnego kryzysu formy drużyny. Rafał Rusiecki rafal.rusiecki@echomiasta.pl