Gwardziści przyjechali do Bochni z bagażem trzech porażek, dysząc żądzą rehabilitacji. Ich determinacja odniesienia wreszcie pierwszego zwycięstwa w sezonie była widoczna od pierwszego gwizdka. Zagrali świetnie w obronie, czym zmiażdżyli beniaminka z Solnego Grodu... Ostatni remis w tym meczu był w 8. min. (3:3 - bochnianie wszystkie bramki rzucili z karnych). Potem przeciwnik zdobył kilkubramkową przewagę. Goście bramki zdobywali z łatwością, często po piorunujących kontrach - BKS męczył się w ataku pozycyjnym, tracił siły, często grał nieskutecznie. Na przerwę Gwardia schodziła z przewagą pięciu goli (14:19). Po przerwie tylko przez chwilę wydawało się, że losy meczu mogą się odwrócić. Bochnianie przy dopingu publiczności zmniejszyli stratę do 2 oczek (19:21 w 37. min.), ale chwilę potem goście opanowali sytuację. W BKS nadal nie funkcjonowało prawe skrzydło - czołowy snajper drużyny nie trafił tego dnia ani raz (!). A w bramce Gwardii wciąż szalał Marcin Śledź co rusz podnoszący pięść w geście triumfu po niesamowitych interwencjach. Pod koniec meczu śmiał się ze szczęścia, chyba trochę niedowierzając w to jaki ma dzień... Ostatecznie BKS przegrał różnicą 9 trafień. - Wszystkie przedmeczowe założenia wzięły w łeb. Zespół zagrał słabo. Stracić 37 bramek na własnym terenie... to straszne - kręcił głową trener Jan Sowa na pomeczowej konferencji prasowej. - Przestrzegałem zawodników, że to nie będzie łatwy mecz, ale niektórzy chyba myśleli inaczej. Z kolei Maciej Kubisztal chwalił rywali za walkę oraz determinację i przyznał bardziej dosadnie: - Nam zabrakło jaj. siano