W niedzielę wieczorem spłonęła duża część dachu nad budynkiem mieszkalnym i fragment nad kościołem. Ogień strawił również małą wieżę. Z klasztoru została tylko kościelna wieża i mury, które zostały kompletnie zalane. Nie ma miedzianego dachu. Blacha, którą przykryty był klasztor, zniknęła. Ogień strawił całe poszycie. - Działania zabezpieczające i porządkowe potrwają jeszcze co najmniej kilka godzin. Nie wykluczone, że nawet do wieczora - poinformował w rozmowie z reporterem radia RMF FM Andrzej Siekanka, rzecznik małopolskich strażaków. Badają przyczyny tragedii Początkowo strażacy twierdzili, że ogień pojawił się w kotłowni kościoła a potem szybami kominowymi przedostał się na dach budynku. Nie jest to jednak ostateczna wersja. Po wstępnej analizie, nie można wykluczyć, że ogień mógł pojawić się w innym miejscu niż pierwotnie zakładano. - Ta teza, że nad kotłownią, przynajmniej na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo wątpliwa. Pożar mógł powstać bardziej nad wejściem, tym bocznym niż nad kotłownią. To część mieszkalna klasztoru - powiedział reporterowi RMF FM zastępca Komendanta Głównego Straży Pożarnej Janusz Skulich. W tej chwili nie można wykluczyć żadnej wersji przyczyny pożaru. Od zaprószenia ognia po zwarcie instalacji elektrycznej. Ogień strawił całe poszycie Spłonęło około tysiąca metrów kwadratowych dachu nad budynkiem mieszkalnym i częścią kościoła. W trakcie akcji gaśniczej ewakuowano ośmiu zakonników. Straty - według wstępnych szacunków - mogą wynosić kilkanaście milionów złotych. Część kościelna nie została naruszona przez płomienie. - Akcja była bardzo trudna. Mieliśmy problemy z dotarciem do miejsca pożaru oraz z zaopatrzeniem w wodę. Wodą była dowożona beczkowozami. Strażacy pracowali na zewnątrz i wewnątrz budynku, ponieważ woda spływała po dachu. W akcji uczestniczyło 150 strażaków - powiedział Andrzej Siekanka. "To był nasz drugi dom" Zdaniem parafian, to ogromna strata. - To jest dla nas miejsce szczególne - podkreślają w pierwszych komentarzach. - Można powiedzieć, że to był nasz drugi dom. Spędzaliśmy tutaj mnóstwo czasu. Patrzy się na to wszystko i wie się, że tego nie będzie. Już nie będzie tej atmosfery, nawet jak powstanie tutaj nowy kościół - podkreślała w rozmowie z reporterem radia RMF FM jedna z mieszkanek Alwerni. Potrzebna będzie pomoc Klasztor był ubezpieczony, a to oznacza, że jest szansa na szybkie zdobycie pieniędzy na jego remont. To ważne, bo czas będzie odgrywał kluczową rolę. Trzeba zabezpieczyć przed deszczem wszystkie budynki. - Straty można liczyć w milionach, spłonął olbrzymi dach, praktycznie na całym obiekcie. Zarówno na części klasztornej, jak i na części kościelnej - powiedział burmistrz Alwernii Jan Rychlik. Bez pomocy z zewnątrz zarówno gmina jak i klasztor nie będą w stanie same sfinansować odbudowy całego kompleksu. Miejsce kultu obrazu "Ecce Homo" Klasztor w Alwerni (pow. Chrzanowski) powstał w 1616 r. z inicjatywy Krzysztofa Korycińskiego, właściciela pobliskich dóbr. Jego pierwowzór znajduje się we Włoszech, w Toskanii; to góra La Verna, na której św. Franciszek często spędzał czas na modlitwie i poście, i gdzie w 1224 r. otrzymał stygmaty. Alwernia znana jest jako miejsce kultu obrazu Pana Jezusa "Ecce Homo", czczonego tu jako ikona Miłosierdzia Bożego. Do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Alwerni przybywają liczne pielgrzymki z okolicy, zwłaszcza z Górnego Śląska. Wnętrze klasztoru ocalało - zobacz galerię zdjęć