- Tuż przed wojną to były tylko trzy godziny - mówi Robert Bondzelewski, pasjonat kolei. Do Gdańska jechało się pół godziny dłużej, bo potrzeba była jeszcze odprawa celna. Gdańsk był wówczas wolnym miastem. Jeszcze w latach siedemdziesiątych z Torunia do Gdańska można było dojechać w trzy godziny i dwanaście minut. Później jednak stan torowisk systematycznie się pogarszał. Dziś tę trasę przejeżdża się w pięć i pół godziny, a od 15 marca właściwie w 6 godzin, z uwagi na remont torowiska. Parowozem szybciej i wygodniej Tam, gdzie dziś po zaniedbanych, rozpadających się torowiskach elektryczne lokomotywy jeżdżą 40 kilometrów na godzinę, parowozy sprzed osiemdziesięciu lat mknęły ponad setką. PKP zapewnia, że remonty torowisk pozwolą na rozwijanie przez pociągi większych prędkości. Stan torów jest jednak w większości katastrofalny, a na przywrócenie im świetności potrzeba kilkunastu lat pracy i setek milionów złotych. Z Krakowa nad morze poniżej pięciu godzin? Przed wojną Polacy mieli też swoje odpowiedniki dzisiejszych, superszybkich, francuskich pociągów TGV. Nazywały się... "Luxtorpeda". - Wyglądały trochę jak autobusy na szynach. Zwłaszcza kabina maszynisty przypominała miejsce pracy kierowcy dzisiejszego autobusu - mówi Bondzelewski. Nazwa zobowiązywała: były to luksusowe pociągi dla pasażerów z zasobnymi portfelami. Biły także rekordy prędkości: jeden z polskich egzemplarzy "wyciągnął" 140 kilometrów na godzinę. Dziś o takich szybkościach kolejarze mogą pomarzyć. A pasażerowie mogą pomarzyć jeśli nie o przedwojennej szybkości i punktualności, to chociaż obsłudze... Tomasz Fenske FB.init("baac9ef38ccd29fc91ce2d9d05b4783b");