Po godz. 7 funkcjonariusze zaapelowali do protestujących, by zeszli z ulicy. Gdy to nie odniosło skutku, pikietujących otoczono kordonem, policjanci - w hełmach i kamizelkach ochronnych - powoli spychali ich na trawnik. Pod ich adresem padały krzyki "gestapo", "faszyści". Pielęgniarki śpiewały hymn narodowy. Na miejsce zdarzenia przyjechały karetki pogotowia, które zabrały do szpitala na ul. Hożą dwie poszkodowane kobiety. - Jedna była w stanie dobrym po zasłabnięciu, druga miała nadciśnienie tętnicze - poinformował rzecznik pogotowia Marek Niemirski. Jedna z pielęgniarek została już wypisana po udzieleniu jej pomocy, druga została przyjęta na oddział w szpitalu - dodał. Później zasłabła jeszcze jedna pielęgniarka. Ruch na Alejach Ujazdowskich został przywrócony. Policja ma pilnować, aby droga znów nie została zablokowana przez protestujących. Od rana pikietujących odwiedzali politycy opozycji m.in. Ryszard Kalisz i Katarzyna Piekarska. Z pikietującymi spotkała się także prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Zapewniła, że jest gospodarzem miasta i czuwa nad pikietującymi, i nie chce aby odbierane to było w kategoriach politycznych. Pielęgniarki skarżą się na brutalność policji. Mówią, że wiele z nich zostało poturbowanych, dwóm pomocy udzieliło pogotowie. Część osób, które policja zepchnęła z jezdni, nie może znaleźć swoich rzeczy osobistych m.in. plecaków i torebek. Kobiety zapewniają, że nie zakończą protestu, dopóki nie dowiedzą się, co stało się z ich koleżankami. Kilkanaście godzin temu weszły one do Kancelarii Premiera, by złożyć petycję. Potem odmówiły wyjścia z gmachu kancelarii; zapowiedziały, że poczekają na poważne rozmowy z premierem. Pielęgniarki przed Kancelarią Premiera nie mają z nimi kontaktu, podejrzewają, że mogły one zostać aresztowane. Zaprzecza temu rzecznik rządu Jan Dziedziczak. Jak mówi, w gmachu Kancelarii Premiera przebywają obecnie cztery pielęgniarki, które w każdej chwili mogą opuścić budynek. Jak powiedział rzecznik rządu, od wtorku w budynku Kancelarii przebywało dziewięcioro protestujących, a ich liczba z godziny na godzinę się zmniejszała. Dodał, że dzisiaj rano w Kancelarii pozostają cztery pielęgniarki, które nie chciały spotkać się z premierem w Centrum Dialogu Społecznego. Dziedziczak zaznaczył też, że protestujący przebywający w gmachu zostali we wtorek poczęstowani kolacją. Rzecznik komendanta stołecznego Mariusz Sokołowski również zapewnia, że pielęgniarki znajdujące się w Kancelarii Premiera, nie zostały zatrzymane przez policję. Jak dodał, funkcjonariusze odpowiadają za zabezpieczenie manifestacji, odbywającej się na zewnątrz budynku. Sokołowski poinformował też, że dwie pielęgniarki, które zasłabły podczas interwencji policji, zostały przewiezione na pogotowie na ul. Hożą. - Zwróciliśmy się do lekarzy z pytaniem czy możemy w jakiś sposób pomóc, oddać np. krew. Poinformowano nas, że nie jest to potrzebne i, że obie kobiety przechodzą ogólne badania - powiedział. Dodał, że nie potwierdziła się też informacja pikietujących pielęgniarek o tym, że jedna z kobiet miała zawał serca. Według wiceministra zdrowia Bolesława Piechy, okupacja przez pielęgniarki Kancelarii Premiera jest naruszeniem prawa. - Rozmowy były, związkowcy z tego nie skorzystali. Pielęgniarki żądają ileś pieniędzy natychmiast - to jest jakiś absurd - powiedział Piecha. Wiceminister poinformował, że obecnie w Kancelarii Premiera są przedstawiciele związkowców. - Są tam cztery osoby. Nie bardzo wiedzą, o co im chodzi. Nie ma z nimi żadnego - jak podawały pielęgniarki - przedstawiciela policji - zapewnił Piecha. Pielęgniarki liczą na wsparcie innych pracowników służby zdrowia i warszawiaków, czekają na związkowe władze. Ok. 50 pielęgniarek, które domagają się m.in. podwyżek i wzrostu nakładów na służbę zdrowia spędziło przed Kancelarią Premiera całą noc. Rano przed ogrodzeniem warszawskich Łazienek vis a vis Kancelarii było rozstawione "minimiasteczko", składające się z czterech namiotów. Pikietujący za pośrednictwem mediów zaprosili na rozmowy małżonkę prezydenta - Marię Kaczyńską. Pielęgniarki pytane o powody swojej determinacji mówiły dziennikarzom m.in.: "idą wakacje, jak powiedzieć dzieciom, że nigdzie nie pojadą bo mama za mało zarabia"; "powinnyśmy jak górnicy przyjechać do Warszawy, obrzucić kamieniami i farbą parę budynków, wtedy z nami może też by się liczono"; "czujemy się oszukane, wiele z nas protestuje któryś raz z kolei, za każdym razem władza, niezależnie od opcji nie wywiązuje się z obietnic". Manifestacja pracowników służby zdrowia w Warszawie rozpoczęła się we wtorek w południe. Jej ostatnim punktem miało być złożenie petycji w Kancelarii Premiera. Spotkanie premiera Jarosława Kaczyńskiego z przedstawicielami pracowników ochrony zdrowia zakończyło się po dwóch godzinach. Miało charakter informacyjny. Nie zapadły na nim żadne decyzje. Szef rządu zaprosił związkowców na dalsze rozmowy w poniedziałek. Po spotkaniu premier powiedział dziennikarzom, że mamy do czynienia "z akcją polityczną w najgorszym stylu, stylu, który trzeba określić jako szkodliwy i haniebny dla Polski". W jego przekonaniu, związkowcy mają wolę zakończenia protestów, ale blokują to politycy, którzy za nimi stoją.