Sześć tygodni w Tajlandii upłynęło na morderczej pracy. Zwykle prócz stricte sportowego wyjazdu Tomek znajdował nieco czasu na urozmaicenie wyjazdu aspektami turystycznymi. - Tym razem było inaczej. Żadnych wycieczek, a bywało tak, że trenowałem nawet w niedzielę. Generalnie pod względem treningowym wyjazd był bardzo mocny. W Tajlandii jest inna zasada treningu, im mocniejsze walki się rozgrywa, tym mocniej się trenuje. Po mojej walce treningi były tak mocne, że z części po prostu rezygnowałem, żeby się nie zajechać - mówi Makowski. Nawiązuje do walki, którą stoczył na Phetch Buncha Samui Stadium. Walki błyskotliwej, błyskawicznej i zwycięskiej. Ktoś czegoś się bał? Makowskiemu początkowo zaproponowano inną walkę. Namawiano Makowskiego na stoczenie rewanżowej walki z Sornchaiem, z którym gładko wygrał podczas ubiegłorocznych przygotowań w Tajlandii. Nie zgodził się. Według pierwotnych ustaleń miał walczyć z bardzo uznanym zawodnikiem Thepsamutem, lecz Tajowie próbowali mu tę walkę wyperswadować sugerując, że jest to rywal dla Makowskiego zbyt utytułowany, zbyt mocny. Fakt Thepsamut to zawodnik, który na swoim koncie miał 211 walk zawodowych. To zdobywca tytułu Mistrza Tajlandii. Organizatorzy turnieju próbowali zrobić wszystko, by do walki nie doszło, łącznie z żonglowaniem terminami jej rozegrania. Jednak mimo podchodów tubylców, Makowski stanął w ringu z tym właśnie rywalem. Z Tajem nie walcz jak Taj Walki Muay Thai w Tajlandii zwykle kończą się przed czasem. Ale Tajowie specyficznie rozgrywają walkę pod względem taktycznym. Wchodzą na obroty powoli, bez pośpiechu, by decydujące akcje umieścić po połowie walki. - Przed walką trenerzy podsuwali pewne strategie, plany, wskazówki. Żebym zaczął spokojnie, powoli, bez pośpiechu - mówi Tomek. - Kiedy zaczynasz walczyć jak Taj, nie wygrasz. Trzeba z nimi walczyć inaczej. Jeśli przyjąłbym warunki, jakie postawił mi rywal, bardzo trudno byłoby tę walkę wygrać - dodaje. Mistrz zmieciony z ringu Oglądam film z walki. Taj sprawia wrażenie wyciszonego, nieco nieobecnego, niezbyt przejętego tym, co się dzieje. Ot, 212 walka w karierze, z jakimś gościem, co się przyjechał od nas boksu pouczyć. Makowski ewidentnie skupiony, skoncentrowany. I wyraźnie mocny fizycznie. - Ostatnie kilka miesięcy tak trenowałem, by się wzmocnić - tłumaczy potężniejszą muskulaturę Makowski. Gong. Makowski w pierwszej akcji z kombinacji pięści, stóp i kolan kilka razy trafia rywala. Taj jest już napoczęty i zaskoczony. Makowski jest błyskawiczny i okrutnie mocny. Druga akcja - to samo, półdystans, kombinacja, Taj nie może się odkręcić. Po trzeciej akcji rywal Makowskiego zalicza knockdown, sędzia odsyła Tomka do narożnika, sprawdza, czy zawodnik z Tajlandii ma ochotę na jeszcze. Po wznowieniu walki Tomek przystępuje do ostatniej akcji. Sprawia, że rywal chaotycznie macha rękoma niczym topola gałęziami w ostrym wietrze, znajduje lukę w bloku i trafia potężnie w głowę Thepsamuta. Ten, niczym jesienny liść, opada powykręcany na deski. Zainteresowanie Makowskim Tą walką Tomek zdobył ogromne uznanie. Od razu pojawili się promotorzy chętni do zorganizowania walk. Co więcej, Tomka jako sparingpartnera upatrzył sobie Dzhabar Askerov, zawodnik K1 biorący udział w programie Contender Asia. - Nikt z nim nie chciał sparować, zaproponował mi walkę treningową, która... nie do końca była treningowa - uśmiecha się Tomek. Rywal Tomka, zawodnik ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich to sama moc, cięższy, waży ponad 70kg. Uznana marka. - Kiedy zaczęliśmy walczyć, obecni na sali przerwali treningi i oglądali nasza walkę. Walczyliśmy 4 rundy po 2 minuty. Po walce zaczęli się kręcić wokół mnie promotorzy z Holandii z prośbą o namiary do mnie i propozycjami walk. Dobrze trafiłem, że w tym czasie było tam wielu promotorów, do tego dobrze się pokazałem, stąd takie zainteresowanie moją osobą - mówi Makowski. Kolejną walkę Tomek stoczy 4 kwietnia w Kopenhadze. Będzie to walka mistrza pod patronatem organizacji IMC. Jego rywal, Szwed, to wielokrotny mistrz świata w Muay Thai. Można powiedzieć, że do Tomka uśmiechnęło się szczęście, bo trafił na sytuację, że jego walki oglądali różni promotorzy. Z drugiej strony, nie jest szczęściem fakt, że zawodnik z Polski bije tajskiego mistrza, jest proszony o sparing i wzbudza takie zapędy z propozycjami ze strony promotorów. To nie jest kwestia szczęścia, tylko tego, że w tym, co robi, jest po prostu bardzo dobry i na dodatek ciągle się rozwija. I coraz więcej ludzi zdaje sobie z tego faktu sprawę. Marek Grzelka