"Górnik został zlokalizowany kamerami wziernikowymi w rejonie skrzyżowania chodnika ze ścianą wydobywczą. Trwa akcja dotarcia do tego miejsca" - powiedział PAP Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia. Rzecznik zastrzegł, że na podstawie informacji dostarczonych przez kamery, nie można wypowiadać się na temat tego, czy górnik mógł przeżyć wypadek. Pracownik znalazł się w ok. 35-metrowej strefie zawału, do którego doszło w środę rano. Trudno też precyzyjnie oszacować, jaka odległość dzieli ratowników od górnika. Może to być jeszcze kilka metrów rumowiska. Nie wiadomo, ile czasu zajmie zastępom ratowniczym dotarcie do górnika. Kamery wziernikowe, dzięki którym zlokalizowano górnika, służą najczęściej do poszukiwania ludzi w zawalonych obiektach. Specjalne sondy z kamerami wprowadza się w otwory w rumowiskach; penetrują one puste przestrzenie, gdzie istnieje duże prawdopodobieństwo znalezienia uwięzionych osób. W ten sposób można zobaczyć i usłyszeć, czy wewnątrz zawalonych konstrukcji są ludzie. Od pewnego czasu takie kamery stosuje się również w akcjach ratowniczych przy podziemnych zawałach. Przed zlokalizowaniem poszkodowanego zastępy ratownicze drążyły tzw. chodniki ratunkowe z dwóch stron zasypanego wyrobiska. Ratownicy posuwali się bardzo powoli, zaledwie o kilka metrów w ciągu doby. Początkowo wydawało się, że udało się wyłapać sygnał z nadajnika umieszczonego w lampce górnika, później jednak sygnał zanikł. "Obecnie akcja koncentruje się na skutecznym dotarciu do miejsca, wskazanego przez kamery wziernikowe. Nie ma już potrzeby drążenia chodników z dwóch stron strefy zawału" - wyjaśnił Madej. Z wcześniejszych analiz wynikało, że w zasypanym wyrobisku jest przepływ powietrza; uznano więc, że jest szansa, iż zaginiony górnik mógł przeżyć zawał, chowając się w jakiejś niszy. Jednak wielkość i struktura zawaliska przemawiają za tym, że chodnik został zasypany niemal całkowicie. Jak zawsze w podobnych przypadkach ratownicy podkreślają, że dopóki trwa akcja, jest nadzieja, że górnik żyje. Od początku akcja prowadzona jest w bardzo trudnych warunkach. Ratownicy w dużej części ręcznie muszą usuwać wypełniający wyrobisko materiał. Są to nie tylko fragmenty skał, ale także elementy podziemnej infrastruktury - konieczność ich wyciągania dodatkowo spowalnia prace. Do tąpnięcia w kopalni w Rydułtowach doszło w środę rano. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopniom Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym na długości ok. 35 metrów. W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali. Lekarze zdiagnozowali u nich przede wszystkim stłuczenia głowy i kończyn, niektórzy mogli już wrócić do domu. Nieco dalej było jeszcze kilkunastu innych górników, im nic się nie stało. Zawał nastąpił w rejonie praktycznie nowej, uznawanej za bardzo perspektywiczną dla kopalni, ściany wydobywczej. W ostatnich dniach prowadzono tam prace przygotowawcze, m.in. tzw. strzelania odprężające; znajdował się tam też nowy sprzęt. Jak informowali przedstawiciele kopalni, w momencie tąpnięcia w ścianie, która od momentu uruchomienia posunęła się tylko po kilka metrów z każdej strony, prowadzono wydobycie - sięgające maksymalnie 2 tys. ton węgla na dobę. W środę rano nie zaobserwowano tam żadnych objawów zbliżającego się wstrząsu. Według informacji przedstawicieli Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, zasypany górnik w chwili tąpnięcia przebywał w strefie szczególnego zagrożenia tąpaniami, gdzie nie powinien być. Dlaczego tam się znalazł - ma wykazać dochodzenie nadzoru górniczego. Rzecznik Kompanii potwierdził także, że z uwagi na zagrożenie tąpaniami w tym rejonie, nadzór górniczy ograniczył wielkość wydobycia węgla z tej ściany do co najwyżej 2 tys. ton na dobę. Madej zapewnił, że obostrzenie to było przestrzegane z naddatkiem - w ostatnim czasie wielkość wydobycia była tam nawet mniejsza niż tysiąc ton na dobę.