To nie jest zwyczajny turniej. To otwarty Międzynarodowy Turniej Tenisa Stołowego im. Andrzeja Grubby. I IV Memoriał geniusza tej dyscypliny. Jednego z nielicznych, który znalazł się w czubie światowych rankingów, pomimo że tenis stołowy pod względem liczby uprawiających stoi na drugim miejscu w świecie (statystykę "załatwia" kilkadziesiąt milionów Chińczyków). Do stołów stanęło 151 zawodników. To chyba absolutny rekord w takim turnieju w Starogardzie. Ale tu nie chodzi o liczbę. Tu chodzi o coś znacznie więcej. Również o sportowe marzenia, nieśmiałe przymiarki do tego, żeby kiedyś być takim... Andrzejem. A z tym się wiąże - pomijając talent - praca. Wielka. Miliony piłek, technika, ustawianie nóg, uderzanie ręki, ogólna sprawność. Mnóstwo czasu, poświęcenie. Wreszcie - wybór. Filozofia życia. Patrzyłem na te dzieci z rakietkami w małych dłoniach i myślałem, czy w dzisiejszych czasach, kiedy nam podtykają pod nos tyle różnych atrakcji, da się wytrzymać w jednym, da się w wieku kilkunastu lat wystawić sobie jeden cel i twardo do niego zmierzać. Nie wiem. Świat jest dziś zupełnie inny niż ten, kiedy Andrzej Grubba zdobywał medale i przyjeżdżał do Agro na swoje turnieje. Kiedy raz - ku zaskoczeniu widzów - przegrał z Maćkiem Zakrysiem. Nie wiem. Trudno powiedzieć. Trudno to sobie wyobrazić, tym bardziej, że ten świat nie tylko jest zupełnie inny, ale w niesłychanym tempie się zmienia. Coraz częściej oglądamy igrzyska kupionych zawodowców, coraz mniej w nich uczestniczymy. Ale chcę wierzyć, że są jeszcze stare wartości. I poświęcenie w celu zdobycia mistrzostwa. Ten turniej może to podbudować. On nie jest zwyczajny. * * * Każdy duży turniej w tenisa stołowego to maraton. Tu ten maraton zapowiadał się wyjątkowy. Początek - nieco po godz. 10, planowane zakończenie - o godz. 16, ale oczywiście wszystko trwało dłużej. Sędzia imprezy Władysław Mazurek z Sobowidza nie krył zaskoczenia. 151 zawodników w kilkunastu kategoriach tylko na 13 stołach - ufff, trudny orzech do zgryzienia. Ale kto mógł przewidzieć, że tylu ich przyjedzie. Przy przemowach w tej armii można było wyłowić zawodników z Gdańska, Sobowidza, Chełmna, Tczewa, Lęborka, Torunia, Laskowic, a nawet Suchego Dębu. Pierwsze pojedynki. Dzieciaki, prawie przedszkolaki i... seniorzy: panie i panowie - jakaż duża rozpiętość wiekowa. Wśród trenerów na ogół stara gwardia, co smuci. Po rzeszy dzieciaków widać, że ta "wariacka" dyscyplina, wymagająca wielu rozmaitych predyspozycji, nadal cieszy się olbrzymim zainteresowaniem, ale młodych trenerów jak na lekarstwo. Prezes Okręgowego Związku Tenisa Stołowego Ryszard Weisbrodt też trochę kręcił nosem na - no właśnie - brak systemu szkolenia. Inna sprawa, że wszystko w tej dyscyplinie w stosunku do powiedzmy 15 lat wstecz wymknęło się spod kontroli. Widać - nie po tym turnieju - że rolę trenerów wprowadzających wzięli na siebie rodzice. Widać też - to po tym turnieju - że dzieciaki mają wszystko, o czym te kilkanaście lat temu można było sobie zaledwie pomarzyć: najlepsze obuwie, najlepsze rakiety, dresy, spodenki i koszulki; wszystko oczywiście firmy Butterfly. Kto mi uwierzy, kiedy powiem, że na ogólnopolskim turnieju (Puchar "Przeglądu Sportowego") w Siedlcach zwycięzca, a więc najlepszy w kraju!, otrzymał w nagrodę właśnie tenisówki z motylkiem - logo Butterfly i był bezgranicznie szczęśliwy? A co nowego w grze? Klej. Dużo kleju. Starzy tenisiści, którzy zaczynali od desek pokrytych korkiem, pierwszych gum - "wietnamek". chwytają się za głowy: do czego to doszło. Młodzi przez turniejem nakładają coraz grubsze warstwy kleju na deskę i przyklejają na to okładziny. Wszystko po to, by piłka była szybsza i miała większą rotację. Co jeszcze. Wczesna specjalizacja. I to gdzie... W Gdańsku. A jeszcze stosunkowo niedawno byli tam zagorzali przeciwnicy szkolenia od przedszkola. Tenis stołowy nie jest dyscypliną widowiskową, ponieważ wszystko rozgrywa się tu za szybko dla oka, w kilkunastu miejscach na raz, na dodatek te krótsze o połowę sety... Na tych kilkunastu stołach grali oczywiście nasi. Starogardzka first lady pingponga Hanna Tisler (z domu Piotrowska) w weterankach. Jak to było regułą kilkanaście lat temu, gdy grała w lidze, nikt w tej kategorii nie nawiązał z nią walki. Śmiem nawet twierdzić, że wygrałaby ten turniej open. Pełna wdzięku Kasia ("mów mi Firanka") Firanka nie dała rady zająć drugiego miejsca, bo nie lubi gry ciętej na wytrzymanie, tak zwanej przebijanki, a poza tym od dłuższego czasu trenuje tenisa ziemnego. Na dalszym stole grał człowiek - legenda tenisa stołowego Zygmunt Rekowski, też weteran. Ile to już lat ma Zyga? Złe pytanie. Właściwe: ile to już lat z rakietką w ręku? I Artur Czapla - jakie to fascynujące, że tu grał. W sezonie nadmieniałem o nim często jako o sprzedawcy cukrowej waty na imprezach. Przykro, że na zawodach zabrakło naszych asów: Wojtka Tebecia, Bartka Tarakana czy grającego gdzieś zawodowo Macieja Zakrysia (w Szwajcarii?). W tych kategoriach drugie miejsce zajął Marek Prądzyński z Lęborka, który jako junior zawsze po horrorach przegrywał w końcówkach z Wojtkiem Tebeciem. Podobnie zabrakło wielu kobiet, na przykład Ilony Gajkowskiej (dziś z męża Stefańskiej - Zbyszek Stefański wybitny tenisista - obrońca), Izy Witek, Oli Sadowskiej. Wychodzi na to, że kobiety po wieku juniorskim wieszają rakietki na kołkach. - Bo mają za dużo domowych obowiązków - tak to skomentowała jedna z zawodniczek. Czy to aby prawda? Poza tym ten temat dotyczy w ogóle wszystkich dyscyplin. Mamy za to bardzo młody narybek i jest go całkiem sporo. Widać, że każdy zaczyna trenować tenis stołowy, aby zostać mistrzem, bo przecież takie to... proste, to przebijanie piłeczki. Czy aby? Kto siedzi w tym sporcie, wie, że trzeba oddać tych piłeczek miliony, by dojść do jako takiej klasy. Ile trzeba wyrzeczeń, wielogodzinnych turniejów i treningów, by wejść na jakiś top - choćby powiatowy. I że trzeba mieć stalową odporność, by przy pierwszej konfrontacji z zawodowcami nie dać się złamać i tego nie rzucić. I żeby to uprawiać mając świadomość, że tę piłeczkę półwyczynowo przebija z osiemdziesiąt milionów Chińczyków. Jak się o tym wszystkim pomyśli, o tych niesamowicie trudnych ścieżkach kariery, magii tego sportu, niuansach technicznych, liczbie grających, jakże maleńkim prawdopodobieństwie dojścia do momentu, że tenis staje się sposobem na życie, to... tym bardziej zdumiewa, czego w świecie dokonał Andrzej Grubba, ku pamięci którego grali w tym dniu wszyscy na tych zawodach. Autor: Tadeusz Majewski