Trasa rejsu, licząca ok. 30 tys. mil morskich, wiedzie przez Pacyfik, Cieśninę Torresa na północy Australii, Ocean Indyjski, wokół Przylądka Dobrej Nadziei i przez Atlantyk z powrotem do Panamy. Z polskich żeglarzy tylko dwóch opłynęło samotnie glob non-stop: urodzony w Radziszowie Henryk Jaskuła na "Darze Przemyśla" w 344 dni (1979/1980) oraz Tomasz Lewandowski z Iławy na "Luce" w 392 dni (2007/2008). Rok temu, na jachcie "Mantra Asia", Pajkowska startowała w dwuosobowych, kobiecych regatach dookoła świata, wygrywając etap z Darwin w Australii do Salvadoru w Brazylii. Przed startem z Panamy powiedziała: "Wiem, że rejs wymagać będzie ode mnie dużo wysiłku, jako że żegluga, zwłaszcza samotna, na oceanach to zadanie nader wymagające. Jednak uważam, że rekord jest w moim zasięgu, gdyż aktualny wynosi 344 dni. Ustanowiony został w roku 1980 przez kpt. Henryka Jaskułę, na jachcie o parametrach i możliwościach daleko odbiegających od obecnych konstrukcji. Ja planuję opłynięcie globu w ok. 6 miesięcy. Przez wiele lat nabrałam doświadczenia, na "liczniku" mam ponad 120 tysięcy mil morskich, z których wiele to żegluga w rejsach i regatach samotnych lub dwu-osobowych. W 2000 r. na 40-stopowym jachcie "Ntombifuti" zajęłam czwarte miejsce w klasie w najbardziej prestiżowych na świecie samotnych regatach transatlantyckich OSTAR. Za ten wyczyn otrzymałam Honorową Nagrodę Polskiego Związku Żeglarskiego Rejs Roku 2000. W latach 1995-2002, mieszkając w Anglii, byłam członkiem załogi statku ratownictwa morskiego Salcombe Lifeboat, będąc jedną z nielicznych kobiet w załodze renomowanej brytyjskiej organizacji ratownictwa morskiego. Brałam udział w szeregu akcjach ratowniczych. Wart podkreślenia jest też fakt, że jacht na którym płynę zaprojektowany został w Polsce, przez konstruktora inż. Andrzeja Armińskiego, i wybudowany w jego stoczni w Szczecinie. Za projekt tej jednostki - Mantra28, otrzymał prestiżową nagrodę Konstruktor Roku 2007" - mówiła Pajkowska. Trzydzieści sześć lat temu po raz pierwszy wsiadła na żaglówkę; jej mama startowała jeszcze w regatach na Wiśle z Warszawy do Góry Kalwarii. "Trenowałam pływanie, potem narciarstwo - przypomniała Pajkowska. - Pierwszy raz pojechałam na Mazury z kolegami z SGPiS; jeden miał łódkę, co wówczas należało do rzadkości. Zapisałam się do Warszawskiego Yacht Clubu i ... pierwszy raz żeglowałam na Bałtyku. Wychodziliśmy z portu, gdy zaczynały się sierpniowe strajki". W lipcu 2001 roku Pajkowska wzięła udział w regatach EDS Atlantic Challenge. - Załogę zmontowano pospiesznie - wspomina -pięć dziewczyn z różnych krajów. Sztorm skończył się jakieś czterysta mil od Portugalii. Zapadł zmierzch, byłam sama na pokładzie, zastanawiałam się, czy nie warto dołożyć trochę żagla. Nic się nie działo, spokój, prawie nuda. Do dziś nie mam pojęcia, skąd przyszła ta dziwna, nieregularna fala. Nie wiem również, w jaki sposób znalazłam się w wodzie. Nie miałam na sobie kamizelki ratunkowej. Kołysałam się na ogromnych falach i wmawiałam sobie, że wcale nie robi się zimno. Nie krzyczałam, bo krzyk w takich warunkach nie ma sensu, dopóki nie zobaczyłam, że jacht robi zwrot. Dziewczyny zaczęły mnie szukać. Podchodziły do mnie chyba z osiem razy, rzucały linę, ale wiatr wynosił ją w diabły. Za którymś razem udało się; przyrzekłam sobie, że nie puszczę liny za nic na świecie. Płynęłam za jachtem jak łódź podwodna. Potem wszystkie cztery partnerki złapały mnie pod ramiona i wtaszczyły na pokład. To było bardzo trudne. Byłam poza jachtem ponad czterdzieści minut. Podczas tego samego sztormu utonęła kobieta, która w trakcie wyciągania z wody wyśliznęła się z szelek. Po dwóch dobach Pajkowska wróciła do regatowych obowiązków. Jej wypadek uznano za największe wydarzenie tych regat. Mówiono wówczas, że to był oceaniczny cud. Polkę pokazywano palcem jak wiedźmę, której nie bierze nawet ocean.