Sąd nie przywrócił kobiety do pracy w lecznicy, ale dostanie ona odszkodowanie. Wyrok jest prawomocny. Na początku listopada 2016 r. do szpitala w Starachowicach zgłosiła się kobieta w ósmym miesiącu ciąży, ponieważ przestała czuć ruchy dziecka; zdiagnozowano, że dziecko nie żyje. Według relacji pacjentki i jej męża, na które powołały się media i co potwierdzają wstępne ustalenia prokuratury (śledztwo w tej sprawie nadal trwa), gdy rozpoczęła się akcja porodowa, kobiecie nie udzielono pomocy; pozostawiona bez opieki, urodziła na podłodze jednej ze szpitalnych sal. W związku ze sprawą ówczesny dyrektor szpitala Grzegorz Fitas zdecydował o rozwiązaniu umowy z ośmioma osobami, które dyżurowały, gdy kobieta rodziła. To ordynator, lekarka rezydentka i sześć położnych - w tym oddziałowa - pracujące tego dnia na oddziale. B. pracownicy złożyli pozwy do sądu pracy. Lekarze wnieśli o odszkodowania w wysokości miesięcznego wynagrodzenia za zwolnienie z pracy bez wypowiedzenia. Położne uznające, że kierownictwo placówki niesłusznie zastosowało wobec nich odpowiedzialność zbiorową, domagały się przywrócenia do pracy i zasądzenia wynagrodzenia za czas przebywania bez pracy. W czerwcu ub.r. starachowicki sąd nieprawomocnie oddalił powództwo położnej, która pracowała bezpośrednio na tej części oddziału, w której przebywała pokrzywdzona. Sąd I instancji uznał, iż wykazano w toku postępowania, że kobieta nie dopełniła swoich obowiązków i nie zapewniła pacjentce należytej opieki - dlatego przyczyny rozwiązania umowy o pracę w trybie natychmiastowym były zasadne. Kobieta odwołała się od tego wyroku - Sąd Okręgowy w Kielcach w czwartek częściowo uwzględnił apelację. Sąd podzielił zarzuty podniesione w apelacji, iż pracodawca w oświadczeniu o wypowiedzeniu umowy o pracę bez wypowiedzenia nie wskazał precyzyjnie - jak nakazują przepisy - w jaki sposób kobieta miała dopuścić się zaniedbań. "Dopiero precyzował to Sąd Rejonowy. W ocenie Sądu Okręgowego nie jest to dopuszczalne" - uzasadniał sąd. Sąd apelacyjny z urzędu rozważał też, czy w tym przypadku doszło do naruszenia podstawowych obowiązków pracowniczych z powodu "rażącego niedbalstwa". "Zdaniem sądu powódce można przypisać zaniechanie, nieskuteczne działanie, ale nie rażące niedbalstwo. Na taką ocenę wpływają także wnioski z postepowania kontrolnego, z których wynika brak naruszenia procedur medycznych zwianych z opieka nad pacjentką. Należy podkreślić, iż nie było zagrożone życie pacjentki" - argumentował sąd. Zasądzono od szpitala na rzecz b. pracownicy ok. 10 tys. zł odszkodowania. Szpital ma też zwrócić koszty procesu. Sąd nie przywrócił kobiety do pracy w starachowickiej lecznicy - uznał, że nie byłoby to celowe, z uwagi na "utratę zaufania" pracodawcy. Radca prawny Sylwia Lisowska - pełnomocnik substytucyjny położnej - oceniła w rozmowie z dziennikarzami, że wyrok jest korzystny dla powódki. "Co prawda sąd nie rozstrzygał zgodnie z naszym wnioskiem (o przywrócenie do pracy - PAP), ale zasądzając odszkodowanie, uznał zwolnienie dyscyplinarne za nieprawidłowe. Podejmiemy dalsze czynności wynikające z przepisów prawa, które spowodują że w świadectwie pracy wydanym powódce zostanie zmieniona podstawa rozwiązania stosunku pracy" - dodała. Kobieta obecnie pracuje jako położna w innym szpitalu. Zakończyło się już procedowanie spraw pozostałych siedmiu zwolnionych osób. Trzy położne doszły do porozumienia z pracodawcą - zwarto ugody, a kobiety miały wrócić do pracy w lecznicy na dotychczasowych stanowiskach. W sierpniu sąd przywrócił do pracy w lecznicy szefową związku zawodowego pielęgniarek i położnych w szpitalu oraz dotychczasową oddziałową. Kobiety miały otrzymać też pensje za czas pozostawania bez pracy. Zdaniem b. pracownic, popieranych przez związek zawodowy, dyrekcja zastosowała wobec nich odpowiedzialność zbiorową - oddział położniczo-ginekologiczny zajmował dwie kondygnacje szpitala, a położne, przypisane do konkretnych odcinków pracy na oddziale, nie mogły ich opuszczać. Nie wszystkie pracownice wiedziały, co się działo w części oddziału zajmującej się patologią ciąży. W 2017 r. starachowicki sąd uznał za niesłuszne zwolnienie bez wypowiedzenia ordynatora oddziału ginekologii szpitala i zasądził odszkodowanie na rzecz lekarza. Sąd ustalił, iż rozwiązanie z powodem umowy o pracę w tym trybie nastąpiło z naruszeniem przepisów. Od wyroku odwołał się pracodawca - na początku stycznia sąd prawomocnie oddalił tę apelację. W ub. r. sąd I instancji oddalił powództwo lekarki rezydentki, dyżurującej tego dnia na oddziale - uznał, że argumenty przedstawione przez szpital były zasadne i uprawniały lecznicę do rozwiązania umowy o pracę w trybie dyscyplinarnym. Kobieta odwołała się od wyroku - w styczniu sąd uwzględnił apelację, uznając m. in. że pracodawca w oświadczeniu o rozwiązaniu umowy bez wypowiedzenia, ogólnie wskazał naruszenie obowiązków przez lekarkę. Kobieta otrzyma odszkodowanie. Prokuratura Rejonowa w Starachowicach prowadzi postępowanie w związku z narażeniem pokrzywdzonej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jak wynika z protokołu sekcji zwłok dziecka, nikt nie przyczynił się do jego śmierci - śmierć płodu nastąpiła, zanim kobieta zgłosiła się do szpitala. Starachowicki szpital kontrolował Świętokrzyski Oddział Wojewódzki Narodowego Funduszu Zdrowia. Wykazano, że liczba lekarzy i położnych na oddziale w czasie, gdy pozostawiona bez opieki kobieta rodziła na podłodze martwe dziecko, była zgodna z przepisami. Postępowanie wyjaśniające w sprawie porodu podjął Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej. Kontrolę w szpitalu przeprowadził też - na polecenie ministra zdrowia - wojewódzki konsultant ds. ginekologii i położnictwa. Jak mówił w połowie listopada 2016 r. ówczesny minister Konstanty Radziwiłł, wszystko wskazuje na to, że w szpitalu w Starachowicach nie popełniono istotnego błędu medycznego, a "zawiodły przede wszystkim sprawy dotyczące relacji" - zabrakło empatii i komunikacji między ludźmi.