- Mówiąc prywatnie i stawiając się w pozycji pacjenta, nie czuję satysfakcji. Uważam, że oskarżony powinien ponieść odpowiedzialność dyscyplinarną, ale czy karną - mam wątpliwości - mówił, uzasadniając wyrok sędzia Rafał Korkus. Dodał, że być może wątpliwości te rozstrzygnie sąd wyższej instancji. Pełnomocnik rodziny pacjenta, mec. Jerzy Krzywicki, zapowiedział apelację. - Orzeczenie jest niesłuszne - powiedział dziennikarzom po wyroku. Prokuratura czeka na pisemne uzasadnienie wyroku. Lekarz odesłał go do domu Zdarzenie, którego dotyczyła sprawa, miało miejsce w sierpniu 2005 roku. Emerytowany policjant Jan G. trafił wtedy na izbę przyjęć wojskowego szpitala przy ul. Szaserów w Warszawie. Został tam skierowany przez lekarza pierwszego kontaktu. Dr Artur B. - lekarz z wieloletnim doświadczeniem i drugim stopniem specjalizacji - po konsultacji odesłał pacjenta do domu. Jednak już w drodze powrotnej mężczyzna zasłabł i musiał być reanimowany. Trafił do innego szpitala, na oddział intensywnej terapii. Nigdy nie odzyskał pełni świadomości, zmarł po kilku miesiącach. Jak było naprawdę? WSO wskazał dziś, że w skierowaniu od lekarza pierwszego kontaktu oprócz dolegliwości przewodu pokarmowego, było wykazane "nasilenie niewydolności serca" u pacjenta. Dlatego oskarżony lekarz koncentrując się na dolegliwościach przewodu pokarmowego - zdaniem sądu - popełnił błąd. Ponadto, jak wskazał sędzia, zeznania obu stron w sprawie uznać należy za częściowo niewiarygodne. WSO ocenił, że pacjent - wbrew twierdzeniom rodziny - nie miał tragicznego dnia widocznych objawów dolegliwości sercowych. Oskarżony zaś na przykład, wbrew temu co utrzymuje, nie zlecił badania EKG u pacjenta, bo nie ma po tym śladu w dokumentacji. Jednocześnie - mówił sędzia Korkus - trzeba przyznać, że jest duże prawdopodobieństwo, iż badanie EKG nie wykazałoby żadnych odchyleń, gdyż w tego typu schorzeniach zdarza się to często. Nie udało się także udowodnić, zdaniem sądu, że już w momencie wizyty na izbie przyjęć stan pacjenta wymagał jego hospitalizacji. Mógł narazić, ale nie naraził? - Narzuca się konkluzja, że oskarżonemu można zarzucić jedynie możliwość narażenia życia pacjenta, nie zaś realne narażenie - powiedział sędzia. Dodał, że w przypadku sprawy karnej musi natomiast występować bezpośredni związek między działaniem oskarżonego i szkodą pacjenta oraz wysokie prawdopodobieństwo niewystąpienia tej szkody w przypadku prawidłowego postępowania lekarza. Prokuratura i rodzina pacjenta domagali się dla oskarżonego kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu i dwuletniego zakazu wykonywania zawodu. Ich zdaniem lekarz naraził życie pacjenta w sposób umyślny - nie zlecając potrzebnych badań, godził się na ewentualne negatywne skutki dla zdrowia Jana G. Obrona lekarza chciała jego uniewinnienia. Wskazywała, że nie można było przewidzieć zapaści z powodu niewydolności krążenia po wyjściu pacjenta z izby przyjęć. Sprawa w sądzie po raz drugi WSO rozpatrywał tę sprawę już po raz drugi. W grudniu 2008 r. lekarz został skazany za nieumyślne narażenie pacjenta na 10 miesięcy ograniczenia wolności w zawieszeniu na rok. Wyrok w lipcu 2009 r. uchyliła po apelacji Izba Wojskowa Sądu Najwyższego. SN wskazał, że w pierwszym wyroku WSO m.in. nie ustosunkował się do części opinii biegłych, bez uzasadnienia pominął także niektóre z wyjaśnień członków rodziny zmarłego pacjenta.