- Mamy bardzo dobry system. Gdyby obejrzeć systemy w innych krajach, które nie należą do UE, przykładowo na Ukrainie czy w Rosji, to człowiek się zastanawia, jak to może działać. W Polsce mamy standardy i normy, które obowiązują w Unii Europejskiej, mamy bardzo dobre urządzenia instalowane w stacjach redukcyjnych, które są bardzo dobrze opomiarowane. Pracownicy są świetnie wyszkoleni. Nie widzę żadnych specjalnych zagrożeń - powiedział prof. Nagy. Naukowiec zapewnił, że mieszkańcy polskich osiedli "nie siedzą na bombie". - Myślę, że w Zielonej Górze doszło do bardzo nietypowego przypadku. W historii przemysłu gazowego nie było takiego przypadku, by tak duża liczba odbiorców była narażona na niebezpieczeństwo - dodał. Co mogło zatem doprowadzić do zagrożenia w Zielonej Górze? Zdaniem prof. Nagy`ego jest zbyt wcześnie, by o tym mówić. - Nie znamy zapisów, nie znamy żadnych informacji dotyczących pomiarów ciśnienia, nie wiemy jak zjawisko się rozwijało w czasie. - Jest szereg możliwości, które mogły wystąpić, przykładowo niestabilna praca reduktora głównego, czy też nieotwarcie się zaworu antywybuchowego. To jednak mało prawdopodobne. Może wystąpiło więcej czynników. To jednak spekulacje - powiedział prof. Nagy. W Zielonej Górze kłopoty ze zwiększonym ciśnieniem gazu rozpoczęły się we wtorek po południu. Wówczas tamtejsza straż pożarna otrzymała pierwsze zgłoszenia o wybuchach gazu w kuchenkach gazowych. Potem ich liczba zaczęła lawinowo rosnąć, zgłaszano również wycieki gazu. Łącznie podobnych zgłoszeń było ok. 40. Zginęła jedna osoba. Ewakuowano mieszkańców trzech osiedli.