Marta Wójcik, gospodyni domowa ze Staniątek, wracała do domu z Niepołomic. Nagle na środku jezdni spostrzegła czarną saszetkę. Zatrzymała samochód i zabrała znalezisko. Dopiero w domu bliżej mu się przyjrzała. Okazało się, że oprócz dokumentów i prywatnych zapisków w saszetce jest spora suma pieniędzy - blisko 22 tys. zł. O dalszych losach gotówki natychmiast zadecydowała 10-letnia córka pani Marty, Marcelina. - Mamusiu trzeba to oddać - powiedziała. - My również nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Ani przez chwilę nie pomyśleliśmy żeby zatrzymać te pieniądze - wspomina Wojciech, mąż pani Marty, z zawodu oficer małopolskiej policji. Okazało się, że właścicielem saszetki jest 70-letni mieszkaniec Bochni. - Bardzo trudno było się z nim skontaktować. Nie miał stacjonarnego numeru telefonu. Na podstawie prywatnych notatek udało nam się ustalić numer jego telefonu komórkowego, ale go nie odbierał - mówi pan Wojtek. W końcu rodzina postanowiła zgłosić sprawę na komisariacie w Bochni. Policjanci skontaktowali się z właścicielem pieniędzy, który jeszcze tego samego dnia zgłosił się po odbiór zguby. - Bardzo się cieszył, że pieniądze się znalazły. Wycałował żonę po rękach, mnie wyściskał i zapytał ile chcemy znaleźnego - opowiada pan Wojciech. - Nie chcieliśmy żadnej nagrody, ale starszy pan uznał, że należy nam się 10 proc. od znalezionej sumy. Siedemdziesięciolatek miał szczęście, trafił na uczciwych ludzi. Jak się jednak okazuje takich osób nie jest zbyt dużo. Na pytanie "Czy oddałbyś znaleziony portfel?" zamieszczone na jednym z portali internetowych aż 67 proc. internautów odpowiedziało, że nie zrobiłoby tego. "Zgubił - jego strata", "nigdy w życiu bym nie oddał" - komentują czytelnicy portalu. Głosy typu "Oddałbym. Ciężko by mi było wytrzymać z myślą, że ktoś tej forsy szuka" należą do rzadkości - ubolewa "Dziennik Polski".