Niedzielne derby Rzeszowa nie dadzą odpowiedzi na najbardziej frapujące pytania dotyczące obydwu naszych drużyn. Wręcz przeciwnie to spotkanie tylko może zamazać rzeczywisty obraz sytuacji, gdyż będzie to stracie szczególne. By dowiedzieć się, czy Stal bądź Resovia mają możliwości by włączyć się do walki o awans, trzeba będzie poczekać przynajmniej do końca rundy jesiennej. Derby od dawna rządzą się własnymi prawami i nie zawsze wygrywa w nich ten, kto jest faworytem. W tych najbliższych takiego nawet nie będzie. Własny stadion i ostatnie wyniki potyczek z lokalnym rywalem przemawiają za Resovią, aktualna forma i postawa w tym sezonie, za Stalą. Szkopuł w tym, że obie strony mają też spore mankamenty. Sprzątanie po Copjaku Zmiana szkoleniowca z pewnością wyjdzie na dobre Resovii. Czeski cudotwórca, jakim się mienił Miroslav Copjak, tylko hamował rozwój tej drużyny. Jego niezrozumiała taktyka i wyniki jakie osiągnął z drużyną, dyskredytują nie tylko jego, ale i osoby, które doprowadziły do jego zatrudnienia. Jak na razie głowę pod topór położył jednak tylko szkoleniowiec, trudno natomiast na Wyspiańskiego ustalić, kto zaproponował w czerwcu jego kandydaturę. Teraz stery drużyny dierży Artur Łuczyk i w pewnym sensie ma dobry moment do startu. Pierwszy mecz pod wodzą nowego trenera zawsze wyzwala w drużynie pozytywne nastawienie, każdy piłkarz chce się pokazać. Z drugiej strony materiał ludzki, jaki w spadku po Copjaku dostał jego asystent, wcale nie wróży, że uda mu się zbudować w dalszej perspektywie zespół na miarę oczekiwań. Nie ma bowiem co ukrywać, że Czech zostawił po sobie nie tylko zawodników na II-ligowym poziomie, ale dużo "piłkarskiego szrotu", który trafił na Wyspiańskiego tylko dzięki jego poręczeniu i zbytniej naiwności szefów sekcji piłkarskiej. Niefrasobliwa Stal Stal choć od początku rundy zbierała pochwały za ofensywną i skuteczną grę, ma na swoim koncie o kilka punktów mniej, jak na swoje obecne możliwości. Powodem jest wciąż słaba postawa biało-niebieskich w defensywie. Gra obronna jest wciąż piętą achillesową całej drużyny. Podopieczni Andrzeja Szymańskiego grają bardzo naiwnie pod własną bramką, a gole jakie strzelali im do tej pory rywale, są w zdecydowanej większości wypadkową szkolnych błędów popełnianych przez piłkarzy z ul. Hetmańskiej. Generalnie cały zespół nie ma zbytniego zacięcia do bronienia dostępu do własnej bramki, ale szczególnie jeden piłkarz wybija się w tym względzie ponad resztę. Chodzi o Piotra Dudę, który prawdziwy "popis" dał w niedzielnym meczu ze Stalą Stalowa Wola, gdy dwukrotnie ... wypracował rywalom wymarzone pozycje strzeleckie. W pozostałych spotkaniach też popełniał proste błędy (przepuszczanie piłki między nogami, łamanie linii spalonego), w których konsekwencją były gole dla rywali. Mimo tego stoper biało-niebieskich wciąż jest pewniakiem do gry w podstawowym składzie. Czy tylko dlatego, że nie ma właściwego dublera dla niego? Piotr Pezdan ppezdan@pressmedia.com.pl