Według niej zespoły, które stawiały na atak, osiągały sukces. Wszystko to prawda, z tym, że z jednym zastrzeżeniem. Wygrywały te drużyny, które także dobrze umiały się bronić lub przynajmniej robiły to lepiej od przeciwników, którzy stanęli na ich drodze.W chwili, gdy oddawaliśmy ten numer do druku nie znaliśmy jeszcze zwycięzcy meczu finałowego. O cenne trofeum walczyli Niemcy z Hiszpanią. Ten drugi zespół, jak żaden inny zasłużył aby wygrać ten turniej. Dlaczego? Podopieczni Luisa Aragonesa mieli bowiem najlepiej wyważone proporcje między obroną a atakiem. Hiszpania idealna Hiszpanie w finale znaleźli się wcale nie dzięki genialnej grze ofensywnej. Takiej bowiem nie prezentowali. Podstawą ich sukcesów była skuteczna defensywa. Solidne zabezpieczenie dostępu do własnej bramki to klucz do ich sukcesu. Gdy rywal się męczył próbując sforsować ich szyki, oni mogli skupić się na czekaniu na odpowiedni moment by zadać cios. Tak było w meczu z Rosją. "Sborna", którą niektórzy widzieli już w roli mistrza Europy, okazała się bezradna w starciu z piłkarza z Półwyspu Iberyjskiego. Najpierw dali się oni wyszumieć przeciwnikom, a następnie bezlitośnie ich wypunktowali. Przyznać trzeba, że finaliści Euro 2008, mieli kim "bronić". W bramce kapitalny Iker Casillas. Oprócz Gianluigi Buffona i naszego Artura Boruca, najlepszy bramkarz tej imprezy. Obronę w garści trzymał, walczący zawsze do utraty tchu Carlos Puyol. Dzielnie wspierali go Carlos Marchena, Joan Capdevilla i defensywny pomocnik Marcos Senna. Tak ustawiony rygiel rozbijał ataki rywali, dając możliwość wykazania się kolegom z przednich formacji. Tam zaś Xavi, Andres Iniesta i David Silva, wiedzieli jak obsłużyć dobrym podaniem Davida Villę, który był największym zagrożeniem dla drużyn przeciwnych. Jego partner z ataku - Fernando Torres, w drodze do finału nie pokazał nic godnego uwagi. Lepiej wypadł już jego zmiennik Dani Guiza. Ćwierćfinał jak finał Potwierdzeniem tego, że to wciąż defensywa ma decydujące znaczenie jeśli idzie o korzystny rezultat, miał mecz Hiszpanów z Włochami. Mistrzowie świata, znów pokazali, że w destrukcji nie mają sobie równych i jako jedyni na tych mistrzostwach nie dali sobie strzelić bramki przez podopiecznych Aragonesa (nie uwzględniam w tych rozważaniach meczu finałowego przyp. red.). Tej samej sztuki dokonali też Hiszpanie. Oni też nie pozwolili dać sobie wbić gola, co tylko podkreśla co było prawdziwą siła tego zespołu. Wielu ten mecz uważało za najnudniejszy w tym turnieju. Z drugiej jednak strony, był on najprawdopodobniej rozstrzygający o tytule mistrza Europy. Jego zwycięzca, w kolejnych fazach trafiał bowiem na słabszych rywali, szczególnie jeśli idzie o defensywę. Mocniejsi od słabszych Ktoś powie: "A co z Niemcami. Przecież oni też grali słabiutko w defensywie, a doszli do finału?". Zgadza się. Naszym zachodnim sąsiadom niespecjalnie wychodzi skuteczna gra w defensywie. Do tego jeszcze na bramce ten fajtłapowaty Jens Lehman. A jednak zagrali o złoto. Popatrzmy jednak na sprawę inaczej. Dwie, z trzech bramek jakie podopieczni Joachima Loewa strzeli Portugalii, to zasługa jej bramkarza Ricardo. Gość tak wychodził do dośrodkowań, że najpierw Miroslav Klose, a następnie Michael Ballack, nie mieli problemu by go przelogować. Nie lepszy był golkiper Turków Rustu Cerber. To w zasadzie on, a nie Klose, strzelił dla Niemiec drugą bramkę w meczu półfinałowym. Wniosek zatem jest jeden. Niemcy awansowali do finału, nie dlatego, że rewelacyjnie grali w ataku. Oni mieli mimo wszystko solidniejszą defensywę, a nawet bramkarza, od rywali z którymi przyszło im się mierzyć. Dodatkowo los im wyjątkowo sprzyjał. Najpierw sędzia pomógł im w meczu z Portugalią uznając trzeciego gola (faul Ballacka na Paulo Pereirze). W półfinale trzy razy strzelili w światło bramki i trzy razy trafili do celu. Tury w całym meczu oddali aż jedenaście celnych uderzeń, ale tylko dwa wpadły do siatki. Radosne drużyny Zespoły, które stawiają głównie na atak, obroną przejmując się średnio, albo wcale, w slangu piłkarskim nazywa się "radosne". Doskonałym na to przykładem podczas Euro, była Holandia. "Pomarańczowi" jak burza przeszli przez grupę śmierci, gromiąc po drodze mistrzów świata Włochów i wice mistrzów Francuzów. Potknęli się zaś na Rosji. Kto jednak widział mecz półfinałowy, a szczególnie dogrywkę, mógł się przekonać, czym się kończy symulowanie gry obronnej. Podopieczni Marco van Bastena, kryli Rosjan na "radar", nawet nie próbując faulami przerywać ich akcji. Ci zaś, mając pozostawioną swobodę, indywidualnymi szarżami przedzierali się w pole karne Holendrów i tam siali spustoszenie. Sami później polegli od tej broni. Głową bowiem hiszpańskiego muru nie przebili, a ich defensywa w starciu z klasowymi rywalami, nie zdała egzaminu. A jak wygrają Niemcy? Faworytem finału byli Hiszpanie. Zarówno na papierze jak i w dotychczasowych meczach prezentowali się o wiele lepiej od Niemców. Ich wygrana była też potwierdzeniem teorii, że kluczem do sukcesu jest przede wszystkim perfekcyjna gra w defensywie, która daje możliwości do skutecznej gry w ataku. A jak wygrali Niemcy? Cóż futbol jest mimo wszystko grą nieprzewidywalną. Jeden moment, jeden błąd, jeden detal czasem decydują o sukcesie lub porażce. Przekonali się o tym Chorwaci, którzy mieli podobnie skomponowaną drużynę co Hiszpanie. W jednej chwili jednak z piłkarskiego raju trafili do piekła. W finale mogło być podobnie. PIOTR PEZDAN