- Apeluję do serc ludzi dobrych, a ludzie dobrzy to ludzie mądrzy. Pomóżcie Hutnikowi, bo jego sytuacja jest bardzo trudna - mówi wierny - od wielu lat - sympatyk krakowskiego klubu. Niedawno, po wygranym 3-2 meczu w Andrychowie z Beskidem przekazał pewną kwotę piłkarzom Hutnika. Jego gest wywołał wielkie poruszenie w gronie futbolistów Hutnika. Byli nim bardzo zaskoczeni. Z klubu nie otrzymują pieniędzy od czerwca. Zdesperowani zdecydowali się nawet na strajk (raz nie wyszli na trening), pismo do władz klubu i groźbę nierozegrania jednego z meczów. Choć rozmowa z szefami Hutnika nie przyniosła powodzenia (nie otrzymali ani pieniędzy, ani obietnicy ich uzyskania), przystąpili do gry i przewodzą w III-ligowej tabeli. Przed meczem z Beskidem tajemniczy mężczyzna skontaktował się telefonicznie z trenerem Dariuszem Sieklińskim i powiedział, że od lat kibicuje Hutnikowi i zna jego kłopoty oraz dodał, iż jeśli jego podopieczni wygrają w Andrychowie, przekaże drużynie pewną kwotę. O tej rozmowie Siekliński powiedział tylko kilku starszym piłkarzom. Pozostali dowiedzieli się o niej dopiero po meczu. Zaraz po nim Siekliński wraz z kapitanem drużyny Marcinem Pasionkiem pojechali pod wskazany adres. Kibic wręczył im obiecane pieniądze. Nie chciał jednak ujawnić swego imienia i nazwiska. Wolał pozostać osobą anonimową. Podobnie było przy kolejnej wizycie hutników; tym razem z Sieklińskim przyjechał Krzysztof Świątek. - Ja nie wiem nawet, jak on ma na imię - mówi Siekliński. Wielki sympatyk Hutnika nie życzy sobie rozgłosu, nie chce, by jego gest miał mu przynieść popularność (dlatego długo nie zgadzał się na rozmowy z przedstawicielami różnych mediów). Jego intencje były zupełnie inne. - Chciałem zachęcić innych dobrych ludzi, żeby podobnie postąpili. Zdaję sobie sprawę, że moje pieniądze nie rozwiążą trudnej sytuacji Hutnika, ale chodziło mi o pobudzenie ambicji mieszkańców Nowej Huty, bo przecież licząca ponad 200 tysięcy mieszkańców dzielnica zasługuje na drugoligową drużynę - zaznacza. Hutnik ma ok. 5 mln zł długu. Przed klubem rozciąga się widmo likwidacji. Czasy, gdy wspomagały go Huta im. Lenina, minęły bezpowrotnie. Teraz SSA Hutnik bieduje. Szansą dla klubu ma być przekształcenie go w stowarzyszenie. Nieodzowna jest jednak pomoc. I to z różnych stron. - Za pośrednictwem "Dziennika Polskiego" apeluję do Urzędu Miasta, Urzędu Dzielnicowego, Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, właścicieli zakładów produkcyjnych, domów handlowych, by pomogli biednemu Hutnikowi. Myślę, że gdyby wszyscy dali po parę tysięcy złotych, rozwiązałoby to sytuację Hutnika. Mam satysfakcję, że hutnicy mimo takich problemów potrafią wygrywać mecz za meczem i są na pierwszym miejscu w tabeli. Jestem na skraju swego żywota, a chciałbym pomóc Hutnikowi. Choćbym dalej sam płacił drużynie, niewiele to da. Jeśli jednak wszyscy się przyłączymy do pomocy klubowi, to jego sytuacja na pewno się poprawi. To skandal, żeby taka dzielnica nie utrzymała Hutnika. Z głębi serca błagam więc i proszę o pomoc. Pomóżcie Hutnikowi, bo jest tego wart - apeluje kibic. Kim jest człowiek, któremu los Hutnika tak bardzo leży na sercu? Ze sportem związany jest od ponad pół wieku. Był założycielem jednego i prezesem innego krakowskiego klubu. Pracował m.in. w Hutniczym Przedsiębiorstwie Remontowym. Choroba sprawiła, że rozstał się z klubem, w którym działał przez wiele lat. Stał się wielkim sympatykiem Hutnika. - Piłkarzy Hutnika traktuję jak swoje dzieci. Własnych nie mam. Pasionkowi powiedziałem, że jest moją piłkarską miłością. On i jego koledzy to bardzo mili, inteligentni ludzie. Chcieli mnie jeszcze raz odwiedzić, ale miałem grypę i nie mogłem ich w tym stanie przyjąć. Ja ich kocham wszystkich - podkreśla kibic, który nie może się nachwalić także Sieklińskiego: - Rzadko spotyka się trenera z takim sercem, zaangażowaniem w sprawy klubu. On uczy swych podopiecznych nie tylko kopania w piłkę, ale i wdzięczności, szacunku dla starszych. Oddany kibic Hutnika ma wielkie wsparcie ze strony swojej żony. - Biedulka w każdy weekend siedziała sama w domu, gdy ja jeździłem na mecze. Jestem jej bardzo wdzięczny za to, że była tak cierpliwa i że jest tak wspaniałą małżonką. Starałem się jej tłumaczyć, że sport to moje życie i hobby. Ona rozumiała, że człowiek musi czymś żyć - mówi. Jerzy Filipiuk