Mimo iż miejscowa gmina wyznaniowa nie istnieje już od dawna, to polscy mormoni utrzymują kontakty z mieszkańcami Zełwąg i wspierają najuboższych. Jak tłumaczy PAP Marcin Kulinicz z Kościoła Mormońskiego (Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich), od 12 lat członkowie kościoła tuż przed Bożym Narodzeniem przygotowują i przekazują najuboższym rodzinom z Zełwąg paczki żywnościowe. Potrzebujące rodziny wskazuje Stowarzyszenie Kulturalno-Społeczne Zełwągi, do którego należą w większości nauczyciele miejscowej szkoły. Jak podkreśliła prezes Stowarzyszenia Danuta Butkiewicz mormoni utrzymują kontakty z mieszkańcami przez cały rok. - Przyjeżdżają na Mazury na wypoczynek i czasem nocują w szkole - powiedziała Butkiewicz. Historia powstania wspólnoty mormonów w Zełwągach sięga lat 20. (XX wieku). Głoszenie mormonizmu we wsi zaczął mieszkaniec Fritz Fisher, kiedy wrócił z Berlina. Tam bowiem przystąpił do tego kościoła. Wkrótce we wsi zbudowano kaplicę, pierwszy tego typu budynek kościoła w środkowej Europie. Dawna mormońska kaplica stoi w Zełwągach do dziś. Od lat 70 (XX wieku) jest miejscem modlitw katolików. Jak tłumaczy Kulinicz w 1971 roku, gdy gmina mormońska została rozwiązana kaplicę przejęły władze lokalne. Chciały urządzić w niej salę gimnastyczną, ale kaplica na kilka lat stała się magazynem zbożowym. Po tym budynek przekazano kościołowi rzymsko-katolickiemu i do dziś służy miejscowym wiernym. Zachowało się w nim wyposażenie kaplicy mormońskiej takie jak płaskorzeźba Chrystusa Dobrego Pasterza, kilka obrazów oraz elementy organów. O obecności mormonów w Zełwągach świadczą też groby członków wspólnoty. Na miejscowym parafialnym cmentarzu znajduje się ich kilkadziesiąt. Jak wyjaśnił Kulinicz nagrobki nie różnią się od miejsc pochówku katolików choć charakterystyczną cechą jest brak krzyża. Mormońskie groby nie mają płyt a tylko ramę okalającą miejsce pochówku. Napisy zazwyczaj są w języku niemieckim. W 1947 r. polskie władze zaczęły utrudniać mormonom prowadzenie praktyk religijnych; nie można było odprawiać nabożeństw po niemiecku, a zełwąscy mormoni język polski znali bardzo słabo. Gdy już się go nauczyli odprawiali swe nabożeństwa po polsku. Mimo to represje władz nie ustały; pojawiły się także konflikty z miejscową ludnością. O tym, jak wyglądało życie mormonów na Mazurach opisuje w "Dzienniku" Ezra Taft Benson, który został wysłany z misją niesienia pomocy członkom wspólnoty tuż po wojnie. Wpisy pochodzą z sierpnia 1946 roku. - Przyjechaliśmy do Zełwąg. Zabrało nam to cały dzień w niedzielę, jechaliśmy przez dwie ulewy jeepem bez dachu. Na drodze w tę niedzielę nie było nikogo, a zbliżywszy się do naszej niewielkiej kaplicy ujrzeliśmy kobietę, która przed nami uciekała. Zobaczyła wojskowy samochód i myślała, że zbliżają się kolejne kłopoty, żołnierze bowiem krzywdzili ich często i rabowali ich domy. Kiedy ta kobieta zobaczyła, że jesteśmy cywilami, odwróciła się i podeszła w naszym kierunku. Wówczas nas rozpoznała - jak się spodziewam, z fotografii, bo nie wiem w jaki inny sposób - i zaczęła krzyczeć "O, to bracia! Wreszcie do nas przyjechali!" - Słuchaliśmy przerażających wiadomości o łajdackich czynach radzieckich żołnierzy. Kobiety, a nawet małe dziewczynki były wykorzystywane. Były sytuacje, gdy nawet 10 żołnierzy, jeden za drugim gwałcili młode dziewczęta a w niektórych przypadkach patrzyli na to rodzice z przyłożonymi bagnetami do szyi. Benson opisuje sposób, jaki znaleźli mormoni, by ratować inwentarz przed rabunkami. Ponieważ grasujący tuż po wojnie maruderzy rabowali zwierzęta i dobytek, mormoni umieszczali kury w metalowym, szczelnym pojemniku, który opuszczali do jeziora. Raz dziennie wyławiali go, by nakarmić ptaki, dostarczyć im tlenu i zabrać jajka. Drób w pojemniku ukrywali w wodach jeziora nawet zimą, wówczas wycinali w lodzie przeręble. Po wojnie mormoni zaczęli emigrować z Mazur. Zełwąską gminę kościelną zamknięto w 1971 roku. Agnieszka Libudzka