Jak powiedział zastępca dyrektora Zakładu Karnego w Barczewie Krzysztof Piskorski, żaden z chorych nie wymagał leczenia szpitalnego. Objawy zakażenia pałeczkami salmonelli - biegunki i wymioty - wystąpiły u blisko 100 spośród ponad 800 więźniów i pojedynczych funkcjonariuszy. - Obecnie epidemia w naszej jednostce już minęła. Od dwóch tygodni nie mieliśmy nowych zachorowań. Istnieje jedynie możliwość, że któraś z osób objętych kwarantanną może być jeszcze nosicielem salmonelli - powiedział funkcjonariusz. Jak dodał, postępowanie wyjaśniające w sprawie dochowania procedur sanitarnych i ustalenia źródła zbiorowych zatruć prowadzi Inspektorat Służby Więziennej, a badania wykonuje Powiatowa Stacja Sanepidu w Olsztynie. Barczewski zakład karny ma własny szpital więzienny i personel medyczny. "Zwykłe plotki" Piskorski zapewnił w rozmowie, że przez cały czas "sytuacja w jednostce była stabilna". Medialne doniesienia o tym, że z powodu zatrucia atmosfera wśród więźniów jest napięta i "mogło nawet dojść do buntu" określił jako "zwykłe plotki". Wojewódzki Inspektor Sanitarny w Olsztynie Janusz Dzisko powiedział, że ze względu na specyfikę miejsca, w którym doszło do zatrucia, informacje o szczegółach tego zdarzenia może przekazywać jedynie służba więzienna. Dzisko podkreślił jednocześnie, że w Barczewie nie doszło do epidemii, a jedynie odnotowano zwiększoną liczbę zachorowań żołądkowo-jelitowych i "ognisko zatruć pokarmowych". Jak zapewnił, sytuacja zdrowotna w więzieniu została już opanowana. W jego opinii, ze względu na specyfikę zakładu karnego, w tym dużą rotację więźniów, ustalenie źródła zachorowań będzie niezwykle trudne. Jak zaznaczył, mógł to być zarówno nosiciel zakażony salmonellą, jak produkt spożywczy zakażony na etapie produkcji lub dystrybucji.