Mieszkańcy wielu osiedli w regionie muszą ścierpieć smród, bo każdy z sąsiadów czym innym pali w węglowych piecach. Często bywa, że kominy pękają i dym dostaje się do mieszkań przez ściany. Trują się sami. - Stare czapki, kapcie, ubrania, klejone płyty meblowe, plastikowe butelki po napojach, pocięte opony i gumy, a nawet padlina i kości - wymienia Benedykt Pyśk, kominiarz z 15-letnim stażem z Wielbarka. - To wszystko trafia do domowych pieców. Ludzka pomysłowość nie zna tu granic. Potem paskudny zapach ściele się po ziemi. Doskonale znają ten problem mieszkańcy gminy Świętajno koło Szczytna. Jeszcze jakiś czas temu część z nich niemal nagminnie spalała w swoich domowych piecach zanieczyszczony... łój. Pozyskiwano go z jednego z zakładów zajmujących się utylizacją martwych zwierząt. Jak się okazuje, ten problem dotyczy też dużych miast. - Tu nie ma znaczenia, czy jest to Olsztyn, czy malutka wieś - mówi Jarosław Sawicki, prezes Spółdzielni "Kominiarz" w Olsztynie. - Niestety, jest to prawdą, że ludzie palą tym, co mają pod ręką, nawet w Olsztynie. Wynika to z biedy. Czasami kończy się to tragicznie. Zapchany komin, gromadząca się sadza - łatwo o groźny pożar. Takie przydomowe kotłownie, w których spala się niemal wszystko, zamieniają się także w małe fabryki produkujące silnie trujące substancje toksyczne. Za palenie w piecu niewłaściwymi materiałami grozi grzywna. Od września policjanci z Warmii i Mazur nie ukarali jednak nikogo. Sami pracownicy WIOŚ przyznają, że jest to temat "nie do ugryzienia". - To jak walka z wiatrakami - mówi Afatanas. - Przecież do domu nikt nas nie wpuści.