Waldemar O., który zatrudniał na czarno 50 pracowników, był oskarżony o uporczywe naruszanie praw pracowniczych. Wyrok nie jest prawomocny. Sąd wymierzył mu także karę grzywny w wysokości 5 tysięcy złotych. Uniewinnił natomiast współwłaścicielkę fabryki Małgorzatę O. od zarzutu niewypłacania pensji pracownikom i zatrudniania ich bez umów o pracę. Sąd ukarał kobietę 200 złotową grzywną za utrudnianie kontroli inspektorom pracy. Według inspekcji pracy, która skierowała sprawę do prokuratury, fabryka przypominała obóz pracy. Pracownicy pracowali przez 6-7 dni w tygodniu od 15 do 20 godzin dziennie, a wypłacano im najniższe wynagrodzenie. Najpierw pracownicy otrzymywali wypłaty terminowo, potem z opóźnieniem, a za jeden miesiąc w ogóle. Zatrudnieni nie dostawali od pracodawców ubrań roboczych i obuwia, chociaż po kilku dniach zwykłe buty nadawały się do wyrzucenia, bo "paliła" je żywica używana w produkcji. Pracując w szkodliwych chemicznych oparach nie mieli też masek chroniących drogi oddechowe. Nabór do fabryki odbywał się "pocztą pantoflową". Chętni najpierw pracowali na próbę bez wynagrodzenia. Po tygodniu albo dwóch właściciele oceniali, czy osoba nadaje się do pracy. Inspektor pracy w Elblągu Eugeniusz Dąbrowski poinformował, że ponownie złożył doniesienie do prokuratury na właścicieli fabryki, którzy nie chcą wydać byłym pracownikom świadectw pracy.