Wyrok Sądu Okręgowego w Olsztynie jest prawomocny. Przysługuje od niego skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego. Sąd w Olsztynie uznał, że Smolińscy zajmując gospodarstwo po Lukaschewskich, którzy wyjechali na stałe do Niemiec, nie dopełnili formalności, które dziś pozwoliłby stwierdzić, że działali w dobrej wierze. Chodzi m.in. o to, że nie uzyskali jakiegokolwiek potwierdzenia na piśmie od ówczesnych władz o przyznaniu im tej nieruchomości. Sędzia Renata Bandosz uzasadniając wyrok powiedziała, że o zasiedzeniu decydują - według prawa - dwie przesłanki: tak zwane samoistne posiadanie i upływ czasu. Podkreśliła, że samoistne posiadanie zostało ustalone prawidłowo przez sąd pierwszej instancji i sporu co do tego nie ma. - Józef Smoliński (ojciec Kazimierza) wszedł w posiadanie nieruchomości w lutym 1983 roku i zachowaniem swoim dawał wyraz, że traktuje siebie jako właściciela, czuje się jako właściciel. Zarządzał gospodarstwem, decydował jakie mają być uprawy, ponosił opłaty, wykonywał remonty, czyli wykonywał wszystkie czynności jakie wykonuje właściciel - powiedziała sędzia. Drugą przesłanką, jaka musi być spełniona we wniosku o zasiedzenie, to upływ czasu w zależności czy w dobrej wierze - 20 lat czy w złej - 30 lat. - I tu pojawia się problem, bo istota sporu do tego się sprowadza - czy Józef Smoliński zajął nieruchomość w dobrej wierze, czy złej wierze - podkreśliła sędzia. Wyjaśniła, że jeśli Józef Smoliński wiedział, iż Lukaschewski wyjechał, porzucił nieruchomość czy otrzymał rekompensatę w Niemczech za pozostawione gospodarstwo, to mógł być przekonany, że Lukaschewski przestał być właścicielem. Ale, jak podkreślił sąd, zabrakło przekonania, iż to właśnie w to miejsce Smoliński stał się w tym momencie właścicielem. - Przekonanie w społeczeństwie odkąd sięgamy pamięcią jest takie, że aby nabyć prawo własności mienia znacznej wartości, to nabywca uzyskuje to czy to w drodze umowy, czy w drodze decyzji, czy nawet umowy z właścicielem. Nie było mowy o tym, że Smoliński miał decyzję o przyznaniu własności, nie było mowy, że jakikolwiek dokument taki jest wydany i że jakiś ekwiwalent pieniężny musi zapłacić - tłumaczyła sędzia. Podkreśliła, że powszechny wydaje się pogląd taki, iż za nieruchomość, którą się nabywa, płaci się i zawiera się umowy u notariusza. - Także ten moment wejścia w posiadanie nie wskazywał na to, że Józef Smoliński mógł mieć przekonanie, iż ktoś mu to gospodarstwo sprzedaje, państwo przecież nie darowywało nieruchomości, stąd też brak tego elementu, który wskazywałby na dobrą wiarę - wyjaśniła sędzia. Podkreśliła, że ustawodawca dopuszcza także zasiedzenie w złej wierze po 30 latach od zajęcia nieruchomości, jednak w tym przypadku taki okres czasu nie upłynął. Kazimierz Smoliński powiedział dziennikarzom po ogłoszeniu wyroku, że jest rozczarowany decyzją sądu i czuje się skrzywdzony. Podkreślił, że w gospodarstwie w Kanigowie mieszka jego 70-letnia matka, dwoje rodzeństwa oraz czasowo także jego rodzina. - Gdy dowiedziałem się, że Lukaschewscy starają się o zwrot gospodarstwa kupiłem z żoną mieszkanie w Nidzicy, bo nie chciałem pozostać bezdomnym - powiedział Smoliński. Aplikant radcowski Marta Kawula reprezentująca Smolińskich powiedziała, że od decyzji sądu okręgowego w Olsztynie wniesiona zostanie skarga kasacyjna. Pełnomocnika Lukaschewskich nie było w sądzie. Lukaschewscy w lutym 1983 roku wyjechali z Kanigowa do Niemiec jako tak zwani późni przesiedleńcy. Przed wyjazdem część majątku sprzedali, ale gospodarstwo pozostawili. Według Smolińskich nieruchomość przekazał im urzędnik, wręczając klucze do domu w Kanigowie. Gmina skierowała do opuszczonego gospodarstwa Smolińskich, bo była to wielodzietna rodzina. Nie dopełniono jednak formalności, nie wpisano Smolińskich jako nowych właścicieli w księgach wieczystych. Nadal istnieje tam zapis, iż właścicielami są Lukaschewscy. Na tej podstawie w 2003 roku Heinrich Lukaschewski rozpoczął starania o zwrot nieruchomości. Wystąpił z propozycją sprzedaży nieruchomości za 850 tysięcy złotych. Gdy Smolińscy odmówili argumentując, że nie mają pieniędzy, otrzymali pismo z żądaniem wydania gospodarstwa. Wówczas Kazimierz Smoliński złożył w sądzie wniosek o zasiedzenie. Najgłośniejszą sprawą dotyczącą roszczeń tak zwanych późnych przesiedleńców jest sprawa Agnes Trawny. Odzyskała ona ojcowiznę - nieruchomość w Nartach koło Szczytna w 2005 roku - na mocy wyroku Sądu Najwyższego. W niższych instancjach sądy wydawały dla niej niekorzystne wyroki. W domu należącym do Trawny wciąż mieszkają rodziny Moskalików i Głowackich, w sumie 12 osób. Nie chcą się stamtąd wyprowadzić, więc Trawny założyła im sprawę o eksmisję.