Chodzi o ok. 1,6 mln zł, które poszkodowane rodziny wpłacały do spółdzielni w latach 1999-2002. Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura Okręgowa w Olsztynie w 2008 roku objęła aktem oskarżenia 10 osób, w tym założycieli spółdzielni mieszkaniowej Dostępny Dom, jej pracowników oraz kolejne zarządy. Główny oskarżony - założyciel i pierwszy prezesa spółdzielni - Tadeusz D. wraz z czterema innymi osobami stanął przed sądem pod zarzutem "udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, która miała na celu wyłudzenie pieniędzy od przyszłych spółdzielców". W czwartek Sąd Okręgowy w Olsztynie skazał tylko dwie spośród 10 osób zasiadających na ławie oskarżonych. Osiem osób uniewinniono, m.in. Tadeusza D. i inne osoby uniewinniono od zarzucanych im czynów m.in. od udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, zamiaru oszustwa, działania na szkodę spółdzielni, czy poświadczania nieprawdy w dokumentach. Sąd skazał jedynie kolejny zarząd spółdzielni - czyli prezes Ewę S. oraz wiceprezes Beatę D. - za to, że sprzedały działki firmie budowlanej, która wybudowała mieszkania. W ten sposób, według sądu, uniemożliwiły zwrot pieniędzy niedoszłym spółdzielcom. W rezultacie osoby, który wpłaciły na mieszkania po 30, 40 albo 50 tys. zł, nie dostały ani mieszkań, ani zwrotu wkładów. Jak podkreślił sędzia Adam Barczak uzasadniając wyrok, sprawa jest złożona i skomplikowana. Zaznaczył, że Tadeuszowi D. i innym czterem oskarżonym nie można przypisywać zarzutu ani działania w zorganizowanej grupie przestępczej, ani także zamiaru oszustwa spółdzielców. W ocenie sądu, "zakładając spółdzielnię osoby te podejmowały kroki, by budować mieszkania i nie była to piramida finansowa". Nie ulega wątpliwości - mówił sędzia - że spółdzielnia kupiła nieruchomość, na której miały powstawać budynki mieszkalne oraz że wcześniej sporządzano także dokumentację projektową domów. Jak wyjaśnił sędzia, kłopoty spółdzielni zaczęły się z chwilą, gdy nie otrzymała ona kredytu z Banku Gospodarstwa Krajowego na budowę mieszkań lokatorskich, których cena miała być konkurencyjna w stosunku do cen w mieszkaniach własnościowych spółdzielczych. Ponieważ firma budowlana zaczęła budować już trzy budynki mieszkalne, zarząd spółdzielni postanowił sprzedawać je jako mieszkania własnościowe. Przyszli nabywcy musieli więc dopłacić kolejne kwoty. - Ci, których nie stać było na dopłaty, zostali za burtą, ci, którzy dopłacili, dostali mieszkania - powiedział sędzia. Kolejny zarząd spółdzielni - czyli Ewa S., która pełniła funkcję prezesa po Tadeuszu D., oraz Beata D. jako wiceprezes - według sądu wbrew prawu sprzedały działkę pod budynkami mieszkalnymi firmie budowlanej, która je wybudowała. Firma ta była wierzycielem spółdzielni, ponieważ nie otrzymała pieniędzy za budowę mieszkań. Wierzycielami były też osoby, które wpłaciły na mieszkania, a ich nie otrzymały. Zarząd - jak powiedział sędzia - powinien choćby w części zaspokoić wszystkich wierzycieli, czyli spłacić także oprócz firmy budowlanej także osoby, które wpłaciły wkład na mieszkania. - Działanie przestępcze obu pań polegało na tym, że spłaciły jednego wierzyciela kosztem innych - podkreślił sędzia.