Mężczyzna wybudził się dzięki zabiegom rehabilitacyjnym 12 kwietnia, niedługo potem odzyskał mowę i zaczął samodzielnie poruszać się. O wydarzeniu jako pierwsza informowała "Gazeta Działdowska". Grzebski był pracownikiem kolei. W 1988 r. doznał silnego urazu głowy w trakcie podczepiania wagonów. Nieprzytomny trafił do szpitala. Przy okazji badań okazało się, że ma zmiany nowotworowe mózgu. Do pracy chodził jeszcze przez kilka tygodni po wypadku. Później stopniowo zaczął tracić wzrok i przestał mówić. Czuł się coraz gorzej. Lekarze dawali mu wtedy dwa miesiące życia. Gertruda Grzebska - żona - wierzyła jednak, że wydarzy się cud. Latem ubiegłego roku Jan Grzebski zachowywał się tak, jakby chciał coś powiedzieć. Pielęgniarka poradziła pani Gertrudzie, by zabrała męża do lekarza. Efektem wizyty było skierowanie pana Grzebskiego na oddział paliatywny w Działdowie. Tam, dzięki pomocy lekarzy i intensywnej rehabilitacji, wydarzył się cud. Rehabilitant pacjenta, Wojciech Pstrągowski tłumaczy, że chory trafił do niego po 19 latach, a sama terapia trwała zaledwie dwa miesiące. Według informacji, które uzyskał od rodziny, lekarze oceniali, że pacjent jest w beznadziejnym stanie, ze względu na uraz odradzano też stosowanie podczas rehabilitacji jakichkolwiek ćwiczeń fizycznych, żeby się jego stan nie pogorszył. - To, co się teraz stało, to efekt rehabilitacji - mówi Pstrągowski. Żona chorego, która bardzo poświęcała się opiece nad nim, była zdziwiona, że rozpoczynamy z nim pracę tak, jakby był dopiero po urazie. Przyjęliśmy go jak każdego innego pacjenta - dodaje. - Na początku pacjent miał tylko kontakt wzrokowy. Zaczęliśmy terapię od słów: "Dzień dobry, zapraszamy do ćwiczeń" - mówi Pstrągowski. - Na początku nie reagował, nie wykonywał żadnego ruchu. Wprowadzaliśmy delikatne ćwiczenia fizyczne i cały czas rozmawialiśmy z pacjentem, który zaczął nam się przyglądać, potem uśmiechać się, mówić pierwsze słowa. Ponieważ postępy pojawiły się tak szybko, zintensyfikowaliśmy terapię". - Przez dwa miesiące intensywnie pracowaliśmy z chorym. Postępy były widoczne z dnia na dzień. Wszyscy byliśmy zaskoczeni - dodaje. Jak opisuje, chory zaczął coraz głośniej mówić, kłócił się z żoną, prosił, żeby nikt mu nie pomagał przy wstawaniu i cieszył się, że wraca do życia. Wojciech Pstrągowski wie, że czeka ich kilka miesięcy ciężkiej pracy. Dziś, po dwóch miesiącach stosowania najrozmaitszych metod rehabilitacji, pacjent potrafi samodzielnie poruszać stopami, trzymać w rękach niezbyt ciężkie przedmioty, samodzielnie siedzieć a nawet stać. Odzyskał czucie w kończynach - podaje Gazeta Działdowska. Może też mówić, choć na razie - z trudem. Posłuchaj: Żona zabiera go na coraz dłuższe spacery. Po 19 latach pan Jan odkrywa świat na nowo. Najbardziej, jak mówi, zszokowała go wizyta w sklepie. Przed wypadkiem na półkach był tylko ocet. Szary obraz komunistycznego świata zapisał się tak silnie w pamięci pana Jana, że teraz trudno mu uwierzyć w to, że już niczego w sklepach nie brakuje. "Człowiek, który zasnął w PRL, a obudził się w wolnej Polsce. Zasnął mając czworo dzieci, a po przebudzeniu poznał jedenaścioro wnucząt" - pisze Gazeta.pl. - Wróciłem z dalekiej podróży - powiedział z uśmiechem reporterowi Polsatu. Zapewnił, że swoje ocalenie zawdzięcza szpitalowi, ale przede wszystkim swojej żonie. Pani Gertruda opiekowała się mężem i czwórką dzieci. Posłuchaj: