Trudno jednoznacznie odpowiedzieć dlaczego tak się dzieje. Na pewno część odwołanych samorządów nie radziła sobie z rządami. Nie należy jednak zapominać, że referendum bardzo łatwo jest przeprowadzić - wystarczy 10 procent podpisów mieszkańców uprawnionych do głosowania przy referendum powiatowym i gminnym oraz 5 procent przy odwołaniu sejmiku województwa. Walery Piskunowicz, dyrektor delegatury Państwowej Komisji Wyborczej powiedział sieci RMF FM, że bywają też przypadki braku zainteresowania mieszkańców odwołaniem władz. "Kilka przypadków, kilka inicjatyw nie doszło do skutku, dlatego że nie było wystarczającej liczby podpisów. Były też inne, nam nieznane przyczyny, jednak w terminie 60 dni od rozpoczęcia, od zgłoszenia inicjatywy przeprowadzenia referendum, te podpisy nie zostały złożone do Wojewódzkiego Komisarza Wyborczego - powiedział Piskunowicz. Może być też tak jak w pierwszym przeprowadzonym w regionie referendum w 1993 roku, kiedy to lokalna społeczność chętnie składała podpisy, ale do urn już nie poszła. Nie był to zresztą jedyny taki przypadek. Przed dwoma miesiącami w ten sam sposób nie doszło do referendum w podolsztyńskim Jonkowie. Do urn poszło wtedy tylko kilka procent uprawnionych do głosowania. Być może ludzie z miejscowości o dużym bezrobociu zobojętnieli na wszelkie przedwyborcze obietnice, a do lokalnych inicjatyw podchodzą z niedowierzaniem. Tak np. dzieje się w Morągu na Warmii. - Po nadziei na poprawę przyszło rozgoryczenie - mówią mieszkańcy, którzy pół roku temu w referendum odwołali poprzednie władze. Nowe obiecywały pracę i poprawę warunków bytowych, jednak zamiast tego zasypały swoich wyborców gradem podwyżek.