Jeszcze w ostatnich dniach przed świętami w tzw. ptasich azylach w całej Polsce zgłaszane były przypadki bocianów, które pozostały na zimę. Schroniska są teraz jedyną szansą ratunku dla ptaków, które same nie są już w stanie znaleźć pożywienia. Do Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Dzikich w warmińskim Bukwałdzie ostatni skrzydlaty podopieczny został przywieziony w połowie grudnia. Bocian był jeszcze na tyle silny, że w złapaniu go musieli pomagać strażacy. Szefowa Fundacji Albatros, dr weterynarii Ewa Rumińska - która opiekuje się ptasim sanatorium w Bukwałdzie - powiedziała, że nigdy wcześniej aż tyle bocianów nie pozostało na zimę w Polsce. Podobnie sygnały docierają do niej od ornitologów z innych ośrodków w kraju. Powodem była kapryśna wiosna. W tym roku wiele bocianich par straciło swoje pierwsze lęgi. Ponownie składały jaja, z których po miesiącu wykluły się kolejne pisklęta. Młodym bocianom zabrakło jednak czasu, by dojrzeć i odlecieć na zimowiska. Dlatego w Bukwałdzie w te święta bociany zajmowały większość wolier przeznaczonych zwykle dla osłabionych lub kalekich ptaków. Charakterystyczny klekot było słychać nawet w nocy. - Można powiedzieć, że mieliśmy wyjątkowo rozklekotane święta. Bardzo nas to cieszy, bo klekot jest oznaką aktywności. Pokazuje, że bociany są w dobrej kondycji, co oznajmiają wszem i wobec - powiedziała dr Rumińska. W święta bociany dostały do jedzenia swoje ulubione dania. Poza rybami, tartą marchwią, twarogiem i jajami z dodatkiem witamin, były to - co jak przyznaje dr Rumińska brzmi dość drastycznie - jednodniowe martwe pisklęta kurcząt, które przekazały schronisku okoliczne wylęgarnie drobiu. Bociany w ośrodku jedzą z głębokich kuwet. Opiekunowie starają się nie karmić podopiecznych z ręki, by dzikie ptaki nie uzależniły się od ludzi i na wiosnę, po wypuszczeniu na wolność, poradziły sobie w samodzielnym zdobywaniu pożywienia.