Był nim Przemysław K., syn Piotra K. - jednego z podejrzanych o zabójstwo Józefa C. Po kilku miesiącach śledztwa prokuratura oczyściła jednak Piotra K. z zarzutów uznając, że nie ma dość mocnych dowodów na jego udział w sprawie. Postać szesnastoletniego dziś Przemysława K. pojawiała się dotąd w aktach sprawy - część świadków mówiła, że w dniu linczu chłopak miał być atakowany przez Józefa C. oraz że widział on zajście z udziałem recydywisty i sąsiada, które dało początek linczowi. Przesłuchaniu małoletniego sprzeciwiała się jego matka argumentując, że syn Przemysław był zbyt mały, by cokolwiek pamiętać i że chce, by jak najszybciej zapomniał on o linczu. Sąd stwierdził jednak, że jego przesłuchanie jest niezbędne, by rzetelnie wyjaśnić sprawę i przesłuchał we czwartek nastolatka. Nie odpowiedział on jednak na żadne z pytań, zasłaniając się niepamięcią. Wcześniej tak samo przed sądem zachował się jego ojciec. Proces o lincz we Włodowie toczy się od nowa, bo białostocki sąd apelacyjny uchylił poprzedni wyrok i przekazał sprawę do powtórnego rozpoznania. W sprawie oskarżonych jest sześciu mężczyzn; bracia Tomasz, Krzysztof i Mirosław W. są oskarżeni o zabójstwo Józefa C., Rafał W. odpowiada za pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia, a dwaj pozostali - Stanisław M. i Wiesław K. - za znieważenie zwłok, które mieli kilkakrotnie uderzyć kijem. W pierwszym procesie olsztyński sąd skazał braci Tomasza, Krzysztofa i Mirosława W. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy; przy czym zmienił kwalifikację czynu z zabójstwa na pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia; pozostali trzej oskarżeni także otrzymali kary w zawieszeniu. Od wyroku odwołała się prokuratura, która domagała się wyższych kar. Sąd apelacyjny w Białymstoku przychylił się do zarzutu prokuratora, że sąd pierwszej instancji dopuścił się błędów w ustaleniach faktycznych, w tym m.in. źle ustalił miejsce, w którym doszło do zabójstwa. Do linczu we Włodowie doszło 1 lipca 2005 r. Sąsiedzi po zdarzeniu twierdzili, że zaatakowali Józefa C., ponieważ ten groził im maczetą. Mieszkańcy miejscowości zadzwonili na policję, jednak funkcjonariusze komisariatu w Dobrym Mieście nie wysłali tam radiowozu.